Następnego dnia udałam się do Trynidadu – każdy przewodnik wysyła tam turystów – po drodze kilka miejscowości, krótki wypad do Parku Narodowego – przepiękny park, pełny królewskich palm no i wodospad „Nicho”– Kubańczycy zachwycają się nim – jednakże dla Polaka, który już widział np. Wodogrzmoty Mickiewicza, ten kubański wodospadzik nie zrobi wielkiego wrażenia – jednakże warto zobaczyć sam Park. Dla mnie głównym wspomnieniem będzie mały chłopczyk na drodze, sprzedający gruszki – zatrzymałam się, poczęstowałam go kabanosem, bułka, kawałkiem ciasta – maluch zaniemówił a oczy miał, jakby nagle znalazł się gdzieś na zupełnie innej planecie – niesamowite (dzieciom nie można dawać pieniędzy, gdyż one wedle rządu nie mogą cierpieć biedy, stąd lepiej podarować długopis itd., mi udało się wcisnąć „po kryjomu” 1 peso:P jako świadków mam palmy, więc nie sądzę, żeby te doniosły na rodziców…)
Trynidad – w zasadzie budownictwo jak w Hawanie, więcej kolorowych budynków, w całym mieście kostka brukowa i targ ręcznie robionych rzeczy – za grosze można kupić piękne lniane pamiątki.
Miałam ochotę zobaczyć jeszcze już zamkniętą fabrykę cukru, jednakże zerwała się taka ulewa – pierwszy raz w życiu nie widziałam nic na odległość 1 metra – dosłownie ściana deszczu – 20min to trwało – człowiek się pyta, jechać dalej czy stanąć – każde wyjście jest ryzykowne – ja jechałam, uciekałam przed chmurami i udało się uciec, jednakże kosztem zobaczenia fabryki cukrowej.
Wracałam już nocą do hotelu, gdy auto, w okolicach prawe przedniego koła zaczęło wydawać dziwne dźwięki, na dodatku kierownica już nie była ustawiona na wprost….trochę strachu ale jakoś dotarłam do hoteli, po drodze wstąpiłam do serwisu, okazało się, że 24godzinny serwis w nocy jednak jest zamknięty i kazano mi pojawić się następnego dnia… a na odcinku miedzy serwisem a hotelem (jakieś 10km) trafiłam kołem na kolejną dziurę i jakby wszystko wróciło do normy…hmm.