Z wyjazdem na Dachstein czekaliśmy na idealną pogodę. Właśnie na dzisiaj zapowiadano bezchmurne niebo. Dzień wcześniej odwiedziliśmy biuro informacji turystycznej w Filzmoos, żeby zarezerwować bilet na kolejkę (można to zrobić również online). Kłopot był w tym, że o ile na wjazd na górę były wolne miejsca, to w drogę powrotną wszystko było zarezerwowane. Pani z informacji bardzo się zafrasowała, podzwoniła trochę i przekazała nam informację, że jak wjedziemy na górę, to z całą pewnością nikt nas tam nie zostawi i wrócimy na dół. Obsługa nikogo nie zostawi na pastwę losu.
Pod samą kolejkę samochodem nie można podjechać. Nie jest to duży kłopot, bo jak to w Austrii wszystko jest perfekcyjnie zaplanowane – parking, autobus itd. W kasie pracownica miała bardzo duże wątpliwości czy możemy wjechać, mając rezerwację tylko w jedną stronę. Potwierdza to tylko fakt, że w tym kraju nie ma miejsca na żadną improwizację. Dłuższa rozmowa przyniosła taki skutek, że znalazło się miejsce powrotne, ale za godzinę. Dostaliśmy zapewnienie, że jest to wystarczający czas, żeby wszystko (wiszący most, schody do nikąd, pałac lodowy) dokładnie, spokojnie obejrzeć. Nie mając zbyt wielkiego wyboru, zdecydowaliśmy się. Wagonik pomknął w górę i po kilku minutach wysiedliśmy w innej strefie klimatycznej. Po północnej stronie Dachsteinu, na płaskowyżu znajduje się lodowiec, który jest jednocześnie najdalej na wschód wysuniętym lodowcem alpejskim. Dużą atrakcją Dachsteinu jest most wiszący nad kilkusetmetrową przepaścią. Na jego końcu znajdują się „schody do nikąd” – przeszklona platforma zawieszona nad urwiskiem. Te schody są przyczyną kilkudziesięciominutowego zatoru na moście. Każdy turysta chce się sfotografować na schodach sam i najlepiej w kilku pozach. Ominięcie kolejki jest praktycznie niemożliwe, zostaje więc przesuwanie się krok po kroczku w ślimaczym tempie. W połowie mostu zdaliśmy sobie sprawę, że nijak nie zdążymy wrócić o wyznaczonej godzinie. Nie przejęliśmy się tym bardzo, mając w pamięci słowa, że przecież nikt nas tutaj nie zostawi. Z wiszącego mostu weszliśmy prosto do Pałacu Lodowego. Największą atrakcją tego miejsca jest… temperatura, zwłaszcza po ponad 30 – stopniowych upałach. A cała reszta – rzeźby lodowe, no cóż, co kto lubi… Jaskinia lodowa na Hintertux dużo bardziej mi się podobała. Napatrzyliśmy się na widoki dookoła (swoją drogą widziałem wiele ładniejszych w Alpach) i skierowaliśmy się do kolejki. Pomimo obaw, nie było kłopotów z powrotem. Obsługa nie sprawdzała rezerwacji, przechodziło się tylko przez automatyczną bramkę. Troszkę za późno zorientowałem się, że można wrócić na dachu wagonika, w specjalnie przyszykowanym tarasie. Niestety mieści się tam tylko 10 osób i ja się już nie załapałem.
Szybko nam poszło z atrakcjami Dachsteinu i mieliśmy jeszcze pół dnia do wykorzystania. Zdecydowaliśmy się na godzinny trekking do schroniska Dachstein-Südwand-Hütte szlakiem okrążającym cyrk polodowcowy u stóp masywu. W schronisku panował duży ruch. Znajduje się na trasie szlaku…… okrążającego masyw Dachsteinu. Jest również bazą wypadową na okoliczne via-ferraty, a właściwie tutaj powinienem powiedzieć klettersteigi. Kilku turystów właśnie skończyło wspinaczkę, uzupełniali płyny, a z ich twarzy biło zmęczenie i jednocześnie promienieli szczęściem, spełnieniem i radością ze szczęśliwego powrotu. Trochę im zazdrościłem, ale przecież jeszcze tylko miesiąc…