DZIEŃ 3
W tym dniu największą atrakcją miał być przyjazd Ani ;) Nie wiem czy Lenka bardziej stęskniła się za ciotką czy za jej szalonym Jack Russell Terrierem, w każdym razie nie mogła doczekać się wizyty. Pomyślałem sobie, że jedyną konkurencją dla takich atrakcji mogą być tylko świstaki. Kilka kilometrów od Filzmoos znajduje się górska hala, na której żyją te sympatyczne, częściowo oswojone ssaki. Rozochoceni zdjęciami w internecie roześmianych dzieci, karmiących świstaki marchewkami, ruszyliśmy w drogę. Za Hachau w drodze do Ramsau znajduje się wygodny parking. Z tego miejsca można wyruszyć busikiem do Bachlalm, albo pokonać trasę pieszo. My wybraliśmy drugie, bardziej ambitne rozwiązanie. Spacer to kilka kilometrów i ok 300 m różnicy wysokości. Po pokonaniu wielu serpentyn i dość ostrego podejścia dotarliśmy na halę, gdzie powinny przywitać nas świstaki. Kilka osób kręciło się po łące, ale żadnego futerkowca nie mogliśmy dostrzec. Po dokładniejszych oględzinach znaleźliśmy norki świstaków, pozatykane wręcz marchewkami, ogórkami i innymi przysmakami. Rozczarowanie rekompensowały, chociaż nie w pełni, piękne widoki na górskie łąki i skaliste szczyty – Rötelstein (2242 m n.p.m.) i po drugiej stronie Hoher Dachstein (2995 m). Zawód poszliśmy sobie wynagrodzić w schronisku. Przypomniała mi się potrawa z Południowego Tyrolu, którą zajadałem się na nartach. Były to opiekane ziemniaczki, sadzone jajko i speck, wszystko posypane szczypiorkiem. Niestety pani stwierdziła, że nie mają takiego dania, ale bardzo podobne. Na stole wylądował talerz, na nim ziemniaczki, jajko, szczypiorek, z małą różnicą – zamiast specku była jakaś pieczona mielonka czy mortadela i właśnie o tą różnicę tutaj chodzi ;)
Ruszyliśmy w drogę powrotną zataczając małe kółko przez halę. Nagle jest, Magda wypatrzyła świstaka. Dał się podejść dość blisko, ale głodny nie był. Chwilkę postał, porozglądał się dookoła i czmychnął do norki. Śmialiśmy się, że akurat ten jeden miał właśnie dyżur. Domyślamy się, że środek dnia to pewnie nie jest najlepsza pora na obserwację tych stworzeń, może lepszy byłby wczesny poranek albo wieczór.
Przyjazd Ani i spotkanie ze świstakiem postanowiliśmy uczcić wieczorem w restauracji w naszym pensjonacie. Gospodarze powitali nas z otwartymi ramionami. Restauracja specjalizowała się w żeberkach, więc wybór był prosty. Dostaliśmy długie deski, a na nich po kilkadziesiąt centymetrów żeberek każdy, plus oczywiście dodatki. Walczyliśmy dzielnie wspomagając się wysokoprocentowymi sznapsami na bazie pędów kosodrzewiny. Podobno specjał ten poprawia ukrwienie, ma działanie przeciwzapalne i łagodzi bóle, a także dobrze wpływa na mięśnie i stawy, więc sobie nie żałowaliśmy ;) Znad talerza obserwowałem właścicieli pensjonatu – niezwykle sympatyczne i energiczne małżeństwo. Chociaż na chwilkę przysiadali się do każdego stolika, chwilkę rozmawiali, żartowali. Jednocześnie obsługiwali salę, roznosili zamówienia, sprzątali stoliki, zawsze z pełnym uśmiechem na twarzy. Zaobserwowałem, że ich dzień pracy zaczynał się koło 7 rano, a kończył po 23. Właściciela spotykałem każdego ranka jak z kucharzem siedzieli przed restauracją i skrobali ziemniaczki. Na mój widok zawsze padało pytanie „Alles gut?” i nie wystarczyło zdawkowe „Ja, naturlich, alles gut” trzeba było chwilkę porozmawiać, zamienić kilka zdań i w ciągu tej krótkiej rozmowy było czuć szczere zainteresowanie i dbałość o to żeby naprawdę alles było gut.