Podróż Nowa Zelandia - nasze tam i z powrotem w 2 tygodnie - Transport



2016-01-30

1.c Transport (czym?, za ile?, jaka nawigacja? co z moim prawem jazdy? I wreszcie: „O Boże! Tam ludzie jeżdżą po niewłaściwej stronie! Jak ja sobie poradzę?”)

Nie będę wyważał otwartych drzwi, tylko wkleję link do ludzi, którzy to już kompetentnie opisali czyli  4evermoments

Z moich obserwacji wynika dokładnie to samo – pociąg i bus – kto chce niech próbuje, samolot – tylko na dłuższe dystanse, ale to dobra opcja na szybki i w miarę tani (rezerwacja z wyprzedzeniem się kłania) powrót z wyspy na wyspę.

Zostaje auto, ale na kupno i potem sprzedaż mamy za mało czasu, a relokacja w przypadku wyjazdu rodzinnego rozpisanego „na godziny” to nie jest dobry pomysł.

Czyli (werble!!!) zostaje nam tylko opcja wypożyczenia auta, ale nadal do wyboru mamy dwa warianty – oba mają „plusy dodatnie i plusy ujemne”, ale po kolei:

Wariant I – czyli Camper, to brzmi dumnie!

Zyskamy wolność w wyborze tempa poruszania się, wyboru miejsca postoju (to akurat bzdura, ale o tym za chwilę) i zaoszczędzimy na hotelach.

Z dużym wyprzedzeniem wysyłam więc zapytanie do JUCY, bo to potentat, bo czytałem pozytywne recenzje itp.

Wybieram najmniejszy model zdolny pomieścić 3 osoby czyli JUCY CONDO – w kilka godzin dostaję odpowiedź. Widzę kwotę i odruchowo szukam przecinka, potem zmieniam okulary, ale niestety - nic się nie zmienia.

2890 NZD za 12 dni (tak, wiem, że to szczyt – sezonu, ale i cenowy)

+ 360 NZD ubezpieczenia za redukcję wkładu własnego do 0 (nie zaryzykuję wkładu własnego, bo jak coś stuknę, to auto wyjdzie drożej niż z salonu)

+ paliwo – a pali ok. 12l/100km – czyli wyjdzie coś koło 240 NZD/1000km. DUŻO!!

+ ew. opłaty za pole namiotowe/biwak. Tu warto się na moment zatrzymać.

W NZ nie wolno się zatrzymywać na poboczu czy ogólniej „na dziko”. Istnieje cała sieć Holiday Parków gdzie można stanąć autem. Te „free” z reguły są słabiej wyposażone i przeznaczone są dla pojazdów z własnym zbiornikiem na ścieki czyli tzw.  self-contained. I nawet jeśli masz taki wóz, to jednak co jakiś czas MUSISZ się zatrzymać na czymś płatnym, żeby te ścieki zrzucić, albo też – jak w okolicach Queenstown – nic „free” nie ma w pobliżu. I nawet jeśli faktycznie ceny „za namiot” na polu są niskie (15-20 NZD plus drobna opłata za prysznic – no dobra, 20-30 NZD w Queenstown), to i tak w sezonie może się zdarzyć, że CAŁE pole będzie zajęte. Czyli „wolność”, a nie WOLNOŚĆ.

No i ta cena…. A trzeba doliczyć jeszcze prom między wyspami.

Pass!

Wariant II – czyli „one day (prawie) – one hotel”

Dodatkowa trudność w stosunku do Wariantu I, to konieczność zaplanowania nie tylko celów (hotele jako nocleg, punkty ze spisu „must see” do zwiedzania po drodze), ale i czasów przejazdu. Przydaje się kalkulator, ołówek, odrobina wyobraźni (niekoniecznie zresztą w tej kolejności) i strona www.aa.co.nz z kalkulatorem czasu przejazdu (informacja o robotach drogowych i zamkniętych odcinkach – Gratis!)

Do rezerwacji noclegów użyłem Bookingu – znam, lubię i nie muszę płacić opłat dodatkowych jak się w rozsądnym czasie rozmyślę (taki drobny przytyk do innego znanego serwisu – nie mogłem się powstrzymać ;-)).

Tutaj przytoczę z pamięci ale w miarę oddając „ducha” pewną opowieść, którą sam znalazłem u kogoś, ale nie pamiętam gdzie. Otóż my, Europejczycy przyzwyczajeni jesteśmy, że w miarę jak powiększamy jakiś obszar w Google Maps, to nam wyskakują najpierw średnie, a potem coraz to mniejsze drogi. W NOWEJ ZELANDII TO NIE DZIAŁA!!!

Z grubsza jakie drogi mamy do dyspozycji widać od razu i powiększanie przybliżenia nic nie daje.

Na wyspie północnej jest lepiej, ale na południowej NAPRAWDĘ są tylko trzy połączenia między wschodnim, a zachodnim wybrzeżem. I NAPRAWDĘ – z Haast do Milford Sound jest tylko 125km, tylko nie drogą, bo drogą jest 480!!

Powyższa zasada dotyczy również hoteli. Jeśli np. 8 miesięcy przed nowozelandzkim szczytem sezonu w jakimś małym mieście nie ma już miejsc hotelowych (albo są w jedynym hotelu, po jakiejś dzikiej cenie), to raczej lepiej już nie będzie i może warto poszukać czegoś 10-20-50km dalej.

Ale wracając do tematu auta. Dostałem ofertę na osobówkę z firmy Apex. Kilkuletni Nissan Tiida pojemności 1500 (benzyna!), z automatem (nigdy nie jeździłem, ale czemu wziąłem automat – to osobna opowieść) proponują mi za bardzo rozsądne pieniądze:

804 NZD za 12 dni (67 NZD/dzień – hura!!!)

+ 192 NZD ubezpieczenia za redukcję wkładu własnego

+ paliwo 7l/100km (faktycznie spalił nawet mniej) co daje 140 NZD/1000km

Na koniec jak to mówił znajomy major „wiśniówka na torcie” – jeśli kupię u nich bilety na prom (2x 69 NZD za dorosłego + 35 NZD za córkę), to prom dla auta mam gratis.

Za 1169 NZD mam auto wraz z promem między wyspami.

Czy się zastanawiałem?

Oczywiście! Jakieś pół sekundy :-)

 

Następny problem do rozwiązania – nawigacja.

Jeśli online, to wystarczy Google Maps, ale powinniśmy zainwestować w jakąś kartę lokalnego operatora (bo inaczej roaming danych z Polski nas zabije!). Minus jest taki, że nie wszędzie jest zasięg… A znając życie należy to przeczytać tak – właśnie na uroczych „zapupiach” gdzie oczekiwalibyśmy wsparcia, tam właśnie może (choć nie musi!) być cienko…

A co oferuje opcja offline?

Z różnych wyjazdów po Europie w czasach sprzed obniżki taryf za Internet mam w telefonie aplikację OsmAnd – a co się będę krygował – nawet w płatnej (35 zł zwróciło mi się kilkanaście razy) wersji czyli dokładniej OsmAnd Plus.

Mogę ściągnąć mapy dowolnego zakątka Świata (do wyboru są samochodowe – mniejsze i takie turystyczne – większe), a potem ponanosić na nie i zapisać punkty, które mnie interesują (hotele, atrakcje, wodospady itp.), a potem „odpalam” to wszystko będąc kompletnie offline.

Mam tylko włączony GPS – wskazuję na mapie punkt który mnie interesuje i… Jazda! Niech żyje technika!!! Wiem, że chwalone jest też Maps.me, ale go nie znam, więc milczę.

Teraz trochę papierologii dla odmiany. Ponieważ różne wypożyczalnie mają różne podejście do kierowców z europejskim prawem jazdy (wersja hard, którą gdzieś czytałem – wypożyczalnia zażyczyła sobie kserokopii wraz z tłumaczeniem przysięgłym), więc żeby dmuchać na zimne – poszedłem do Urzędu Komunikacji i wyrobiłem dla siebie Międzynarodowe Prawo Jazdy. Koszt – 30 zł + 2 zdjęcia + 24 h + miły uśmiech dla życzliwej Pani po drugiej stronie okienka.

I na koniec to co tygrysy lubią najbardziej, czyli „jakiś wariat jedzie lewą stroną i to nie jeden – tysiące”

A tak na poważnie: w Polsce robię po 30-40 tys. km rokrocznie od wielu lat. Mam wiele drogowych nawyków wynikających nie z tego, że jestem słabym kierowcą, ale z tego, że reaguję automatycznie. W końcu – ilu z nas po paru miesiącach jazdy (a co dopiero po latach) zastanawia się z której strony objechać rondo?

Aż tu nagle trafiamy do kraju Kiwi. Jadą po lewej, na rondzie też skręcają w lewo, ale dają pierwszeństwo tym z prawej. Inaczej sygnalizują światłami zjazd z ronda. Na autostradzie lewy pas jest najwolniejszy (to akurat mieszkańcy Warszawy mają opanowane :-)) – RATUNKU!!!

Bałem się bardzo. Ruchu lewostronnego nie miałem gdzie w Polsce poćwiczyć, ale ponieważ nie wyobrażałem sobie zmiany biegów LEWĄ ręką, więc zdecydowałem się na automat.

Nie jeździłem nigdy automatem, ale co to za trudność? – pomyślałem. Przecież wystarczy kupić kilka lekcji…

Nie wystarczy – a dokładniej – nie ma już takiej opcji, żeby Nauka Jazdy kogoś posiadającego kat. B „douczyła” do automatu.

Jeśli nie posiadasz prawka – to co innego – pomogą Ci zrobić.

Jeśli posiadasz – powinieneś udać się do Wojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Techniki Jazdy.

Teraz pora na autentyczną rozmowę, którą przeprowadziłem z ośrodkiem pełniącym taką funkcję we Wrocławiu:

JA: Dzień Dobry! Mam prawo jazdy kategorii B. Chciałbym się podszkolić w jeździe na automacie.

WODTJ: Dzień Dobry! Ale wie Pan, my nie posiadamy już toru do jazd we Wrocławiu. Chyba, żeby na naszym torze w Legnicy…

JA: OK. To na kiedy możemy się umówić w Legnicy?

WODTJ: No, to już się Pan musi dogadać z Instruktorem na konkretny dzień. On musi wiedzieć kiedy Pan podstawi auto i …

JA: Chwila! Jak to „podstawi auto”?

WODTJ: No normalnie. Pan przyjedzie na tor, a tam nasz Instruktor nauczy Pana jak się tym jeździ.

JA: Ale ja nie mam auta z automatem! Dopiero będę miał…

WODTJ: No to niech Pan przyjedzie jak Pan już będzie miał, bo my nie dysponujemy własnymi.

Żałowałem, że Bareja nie doczekał. Miałby kultowy tekst do następnego filmu jak nic!

A tak poważnie to wyjścia są 3: wypożyczalnia samochodów (na 1 dzień – droga opcja, ale właśnie ją wybrałem); pożyczyć auto u kumpla lub rodziny; wybrać się na jazdę próbną w salonie.

Wyprzedzę trochę historię – po lewej stronie jeździło mi się świetnie. Mam swoją prywatną teorię, że to zasługa lustrzanego odbicia, które w takich sytuacjach robi na własny użytek ludzki mózg. Po pierwszych kilometrach (pierwszy dzień tak zaplanowałem, żeby nie jeździć za długo i mieć sporo przystanków) wczułem się w rolę i prowadzenie było tak samo przyjemne jak zawsze.

Wąskie mosty – bez problemu. Znak sugerujący (!) z jaką prędkością należy wejść bezpiecznie w zakręt - super pomysł!

Jedyne kłopoty, które miałem, to zamienione miejscami kierunkowskazy-wycieraczki (miałem azjatycką wersję auta – w NZ spotyka się oba warianty: europejski i azjatycki).

Jeśli zobaczycie kiedyś gościa dojeżdżającego do ronda i włączającego wycieraczki mimo, że z nieba leci żar – uśmiechnijcie się! Wszystko tam odbywa się „na kiwnięcie”. Ktoś go puszcza kiwnięciem, facet kiwnięciem dziękuje…

Kiw, kiw, kiw, Kiwi są świetni!