W zasadzie z każdego wzniesienia w St. David's widać morze, ale nam, nawet po wyjściu z doliny, w której rozłożyły się Katedra i Pałac Biskupi, świat zasłaniały... żywopłoty. Kto grał w jakąkolwiek rajdówkę wie o czym mówię. Kto nie grał... Wyjaśniam.
Na Wyspach drogi niższych kategorii otacza się kamiennymi murkami, albo właśnie żywopłotami. Przy czym drogi zazwyczaj biegną w "dolinkach", więc możliwość podziwiania krajobrazu jest zerowa.
A! I jeszcze a propos dróg. Katedrę od Pałacu oddziela rzeczka Alun. Z obu stron dochodzi do niej droga. Ale... mostu brak! (wyłączając kładkę dla pieszych) Zamiast mostu jest... bród. Jak informuje znak "nieprzystosowany dla pojazdów mechanicznych". Konno, owszem, da radę. Rowerem - raczej ciężka sprawa, ale próbować zawsze można.
Ok, idziemy nad morze. Logika podpowiadała by iść na zachód, ale droga, tuż za miasteczkiem, rozgałęziała się. Ja tam zawsze idę w lewo. A reszta za mną. Nie zawsze słusznie... Po pół godzinie marszu, plaży wciąż nie było widać. Górki, pastwiska - jak najbardziej, ale nie tego akurat szukaliśmy. Chyba zawracamy. Dobrze że przynajmniej słońce nam sprzyjało, świecąc przyjemnie i wciąż wysoko.
Wróciliśmy do skrzyżowania bez drogowskazów i, znów, z nadzieją ruszyliśmy nad morze. Po kilku minutach spotkaliśmy (w końcu!) jakichś ludzi. Na pytanie "gdzie jesteśmy?" (w domyśle: na mapie), bezradnie rozłożyli ręce. Ale, co zdecydowanie ważniejsze, wiedzieli, że dróżka prowadzi na Whitesands Beach. Odpowiedź zupełnie nas satysfakcjonująca!
Co prawda zamiast dzikiej i odludnej plaży, znaleźliśmy płatny parking z toaletami i zapleczem gastronomicznym, ale, nie oglądając się za siebie, zdecydowanie było czym cieszyć oczy. Poza tym, dzięki dość wietrznej pogodzie, plażę dzieliliśmy w zasadzie tylko z kilkoma zabłąkanymi weekendowiczami, surferami i morskimi kajakarzami co chwilę ginącymi w spienionej wodzie.
Whitesands to największa plaża w okolicy. Szeroka na kilkadziesiąt metrów, może nie do końca białego, ale bardzo drobnego piasku, ciągnie się kilka kilometrów z północy na południe. Od południa zamyka ją Przylądek St. John, gdzie czasem (oczywiście nie wtedy gdy my byliśmy w okolicy) harcują delfiny. Z drugiej strony, coraz bardziej klifowy brzeg znaczy początek St. David's Head - jednego z wyższych wzniesień w okolicy.
Przeszło nam przez myśl, żeby z biegu się tam wspiąć, ale szybko uznaliśmy, że każda nieznana górka, nawet niezbyt trudna, po zmroku może okazać się sporym wyzwaniem dla zupełnych amatorów.
Mnie najbardziej ciągnęło do Coetan Arthur Burial Chamber, jednego z wielu rozsianych po Wyspach celtyckiego "arturiańskiego" grobu skrytego gdzieś wśród skał i żółto kwitnących krzewów. Skoro jednak kamienie przetrwały dwa tysiące lat, pewnie poczekają jeszcze kilka. Bo, niestety, ostatecznie nie udało nam się zaliczyć góry wcale...
Zresztą, sama Zatoka Whitesands i sąsiadujące z nią klify, też były warte spaceru. Widoki przednie, a i zdjęcia w świetle zachodzącego słońca niezgorsze...