Piątek, 8.VIII.
Dziś robimy następny duży skok na północ. Trasa wynosząca 280 km mija nam szybko, gdyż autostrady w Portugalii są imponujące. Mijamy urocze miasteczko Ponte de Lima i jedziemy jeszcze wąską i krętą drogą do Facha, miejscowości położonej na portugalskiej wsi. Tu jednak nasz GPS jest bezradny i skierowuje nas mylnie na jakąś polną drogę, która jeszcze na dodatek pnie się ostro pod górę. Udaje nam się jednak znaleźć wystarczająco dużo miejsca aby nawrócić i wracamy do asfaltowej drogi. A tu jak za dawnych czasów postępujemy w myśl zasady: "koniec języka za przewodnika". Gdy już o języku mowa, to muszę przyznać, że o ile w Brazylii byłem się w stanie porozumieć po hiszpańsku, to tu w Portugalii jest to o wiele bardziej problematyczne. W Brazylii nie tylko ludzie rozumieli co do nich mówiłem, ale również ja byłem w stanie uchwycić sedno tego, co mówili do mnie, bo czasem oba języki na moje ucho brzmiały bardzo podobnie. Ale tu bariera językowa wydawała się o wiele większa, chyba, że ktoś znał hiszpański. Po krótkich dyskusjach udaje nam się jednak trafić na miejsce. A tu mała niespodzianka. B&B, do którego przyjechaliśmy okazuje się być stylowym dworem z XVIII wieku. Grube kamienne mury, stylowe wnętrza, piękny ogród to to, czego nam teraz potrzeba po kilkudniowej pogoni za zabytkami.
Złapawszy oddech po podróży w relaksującym otoczeniu jedziemy do Ponte de Lima. Spacerujemy po uroczym miasteczku a gdy mija zaczarowana godzina 19:30 przechodzimy po moście z czasów rzymskich do polecanej nam przez właściciela zajazdu restauracji. Chcemy zapoznać się z lokalnymi przysmakami i zamawiamy pieczone papryki, smażone sardynki, sałatkę z dorsza i churaço z grilla a do tego białe wytrawne porto. Może to kwestia uroczego otoczenia, może tajemnica tkwiła w białym porto, ale posiłek wyjątkowo nam smakował…
Sobota, 9.VIII.
Przed śniadaniem pływamy w basenie a po posiłku jedziemy do parku Peneda-Geres. Trasa biegnie przez malowniczy górzysty teren pośród rozłożonych tarasowo winnic. W Soajo oglądamy niezwykłe kamienne spichlerze z XVII wieku. Z podobnym sposobem przechowywania zboża spotkaliśmy się wcześniej na Celebesie u ludu Tana Toraja, lecz te w odróżnieniu od tamtych są kamienne. Widok w każdym razie osobliwy i ze wszech miar warty takiej wycieczki. Później jedziemy do Barcelos. W tym starym miasteczku narodziła się legenda o kogucie, który ożył by udowodnić w ten sposób niewinność niesłusznie skazanego na śmierć pielgrzyma. I tak, jak w Krakowie można wszędzie nabyć pamiątkową figurkę Smoka Wawelskiego, to tu na każdym kroku są kolorowe koguty. Oczywiście nabyliśmy kilka…
Na kolację udajemy się do tej samej restauracji, co wczoraj, lecz tym razem zamawiamy dorsza i kozę, o butelce białego porto nawet nie wspominam…