Następnego dnia jakość podróżowania uległa radykalnej zmianie. Zwiedzaliśmy południowo-wschodnią część Madery, którą przecina droga szybkiego ruchu, z której tego dnia głównie korzystaliśmy. Tunele, wiadukty, jazda na ‘piątce’… Można tylko westchnąć: ehhh, wczoraj to były emocje… Zaczęliśmy od Câmara de Lobos, najbardziej malowniczej miejscowości na Maderze położonej u stóp gigantycznego Cabo Girão. Potem równie pocztówkowe Curral das Freiras czyli Dolina Zakonnic. W tym do niedawna niedostępnym miejscu, skutecznie na wiele lat ukryły się przed piratami zakonnice od św. Klary. W tym odosobnieniu bez reszty oddały się modlitwie i pędzeniu likieru kasztanowego, który oprócz fotek jest obowiązkową pamiątką z tego miejsca. Na Ponta do Garaju przekonaliśmy się, że figura Chrystusa Cristo Rei jest łudząco podobna, lecz mniejsza od tej z Rio de Janeiro. Dotarliśmy do Ponta de São Lourenço, najdalej na wschód wysunięty skrawek Madery. To miejsce pełne niesamowitych widoków dlatego postanawiamy koniecznie jeszcze tu wrócić by przejść szlakiem prowadzącym po półwyspie. Na koniec dnia wyjechaliśmy na Cabo Girão by przekonać się jakie to uczucie być 589m nad ziemią (a może precyzyjniej oceanem) stojąc na szklanej platformie na skraju klifu. Nie wdając się w portugalsko-norweskie przepychanki czy jest to najwyższy czy też dopiero piąty pod tym względem klif w Europie można stwierdzić, że uczucie jest nieziemskie. I te poletka uprawne, które widać w dole nad brzegiem oceanu. Oj, nie jest to miejsce dla ludzi z lękiem wysokości. Zresztą jak cała Madera…