1 maja 2014 roku.
Na dziś nie mamy szczególnych planów. Po wczorajszym objeździe wyspy i w oczekiwaniu na jutrzejsze atrakcje w stolicy oraz chwile wzruszeń w Valldemossie, postanawiamy spędzić dzień bez planowania. Ot tak: na co nam przyjdzie ochota. Po śniadaniu zamawiamy szampana i odśpiewawszy Międzynarodówkę (zawsze to robimy 1 Maja, gdy przyjdzie nam razem spędzać weekend), co spotyka się ze zdziwieniem siedzących obok Francuzów i Niemców, po czym wznosimy toast za 10 lat w Unii Europejskiej. W większości jesteśmy zadowoleni z tego faktu. Niekończące się Polaków, jeszcze nie nocne, rozmowy. Wśród tematów są podróże, które odbyliśmy, wspomnienia miejsc niezapomnianych i ludzi spotkanych po drodze. Wreszcie czujemy się tak jak zawsze marzyliśmy. Z paszportem, a nawet i bez niego, możemy spokojnie wyjechać i wrócić. Dla mnie, a okazuje się, że nie jestem osamotniona,to szczególnie ważne, jesteśmy obywatelami świata, niczym nie różnimy się od pozostałych gości hotelowych, spacerowiczów spotykanych na ulicach miast Europy i użytkowników plaż.
Po obiedzie pada propozycja spaceru do pobliskiego Porto Petro (Portu św. Piotra). To bardzo niedaleko naszego miejsca pobytu, ok 20 min spacerkiem. Tak twierdzą Ci, którzy już tam byli. Wybieramy się więc i my. Jak zawsze punktem najważniejszym jest rondo. Patrząc na znaki idziemy w stronę portu, nie zauważamy, bo cały czas zajęte jesteśmy rozmową, że przeszłyśmy już dużą odległość, a portu ani widu ani słychu. Wreszcie po ponad godzinie jesteśmy na miejscu. Cicho tu i bardzo spokojnie. Nie ma plaży, więc głównej atrakcji brak. W zatoczce stoją zacumowane jachty. Szeroko otwarte drzi knajpek i kawiarenek, zaproszenie na wino lub kolację od obsługi. Dzisiaj zaczął się sezon.
Mimo, że droga była długa i wiodła wzdłuż szosy, którą przez cały czas jadą samochody, jestem zadowolona z tego co widzę. Wiele domów i eleganckich willii posiada charakterystyczne dla arabskiej architektury elementy; kute bramy, wyłożone malowanymi płytkami schodki, a także wewnętrzne podwórka.