Chciałoby się jak najszybciej dotrzeć do wymarzonego hostelu, wziąć kąpiel , odpocząć, zjeść ale z Jerasem nie jest tak łatwo…Z jednej strony jest prościej ale nie jest łatwo. Jestem tu żółtodziobem także zdaję się na niego całkowicie. Szukamy taksówki, tylko nie pierwszej lepszej lecz takiej, która używa Taxi Meter (powinna każda ale się kierowcy wycwanili) .Jak tłumaczy Jeras nie chodzi tu o to, że zapłacimy tym razem taniej bądź drożej jeśli pojedziemy na ich warunkach, lecz o psucie rynku i zmianę „zasad gry” na przyszłość. Rozbestwieni taksówkarze w ogóle by nie jeździli z licznikiem, inkasowali coraz więcej , przez co wszystkie ceny z czasem poszły by w górę i tania Azja dla nas została by odległym wspomnieniem. A prawda jest taka, że nawet kiedy czekasz na tą taxę i myślisz, że tym razem się już nie uda, to prędzej czy później , trzecia, czwarta czy piąta taksówka zgodzi się na taxi meter.
„One night in Bangkok” to hit którego słowa może sobie odnieść do siebie każdy kto był w Bangkoku, ale mimo, że nas czekało kilka nocy w Bangkoku podczas tej podróży to ta noc była właśnie kluczowa, to była premiera „Tonight is the night”. Około 23:00 zjawiliśmy się na Khao San które w ciągu ostatnich 20 lat stało się miejscem odwiedzanym głównie przez backpackerów. O tej godzinie kantory były już pozamykane, ledwo znaleźliśmy jeden otwarty. W momencie wyjmowania pieniędzy z kieszeni naderwałem skórkę przy paznokciu więc zaczęła lać się krew jak ze świniaka przez co musiałem nosić te durne plastry na palcach przez pierwsze dni –nieważne. Wymieniliśmy 4500bhatów na początek (430zł około ). Nocleg na Khao San kosztował zaś 800 bhatów za 2 doby / osoba (38zł doba)
Ludzie często zabierają w podróż różne przedmioty (maskotki) i robią im zdjęcia tam gdzie się znajdują np. na tle piramid albo przy Wieży Eiffla. Co odważniejsi przebierają się w jeden strój na każdym wyjeździe. Znajomy Jerasów podróżuje po świecie w stroju Supermana – robi świetną robotę naprawdę , zdjęcia klasa. Natchnął mnie ten człowiek po stokroć. Pomyślałem, że też by było fajnie za kogoś się przebrać , ale zwykłe przebranie mnie nie satysfakcjonuje , zawsze przyświeca mi zasada
„ Albo rozpierdalam albo mnie nie ma” Wiedziałem również, że w Bangkoku serdecznie zapraszają na tzw. Ping Pong Show , zapraszają? Phi – nagabują na każdym kroku. Wiedziałem mniej więcej jak to wygląda, nie żebym się tym jakoś specjalnie jarał ale skoro tak się o tym rozpisują to pomyślałem, że to sprawdzę. A skoro iść na Ping Pong Show to tylko w przebraniu wąsatego (wąsy w dzisiejszych czasach wiadomo nie są trendy)Pana od WF-u uzbrojonego w rakietki i piłeczkę do pingla w za ciasnych spodenkach z podstawówki wypchanych dwoma grubymi skarpetami w romby zakupionymi niegdyś w Toruniu (tak wiozłem ten cały majdan ze sobą na drugi koniec świata). Tajski Ping Pong Show polega oczywiście na tym, że rozebrane Tajki wkładają sobie piłeczki w intymne miejsca i strzelają w dal na kilka metrów , mają też inne zdolności no ale w gruncie rzeczy o to się rozchodzi.
W zestawieniu z Panem od Wf-u i jego wiernym kompanem z Bułgarii Kapitanem Wąsem którzy „myśleli” że przyjechali na zawody w ping ponga do Tajlandii wyglądało to przekomicznie . I faktycznie na ulicach było show, wszyscy się oglądali, zagadywali robili zdjęcia. Graliśmy z nieznajomymi, targowaliśmy się z kierowcami tuk tuków przekonując ich, że mamy lepsze umiejętności, wreszcie namawiając miejscowe dziwki żeby to one nam płaciły za nasz ping pong show. Wylądowaliśmy na imprezce ulicznej na Khao San, na chodniku dj grał z adapterów housik , kilka osób tańczyło reszta sobie piła i gadała … tu się nie pije na butelki tu się pije na wiaderka, jedno drugie wiadro z sokiem i wódą oraz z lodem , do tego 6 słomek co by szybciej klepało, i jesteśmy gotowi wejść na parkiet w naszych uniformach.Przejęliśmy imprezę zjednując sobie wszystkich obecnych. Nawet jeden Polak się znalazł zaskoczony,że jego rodacy wjechali z buta w tajską rzeczywistość.