Śniadanko jemy tam gdzie obiado-kolację (jajeczko sadzone, serek, dwa toty,gorąca czekolada i coś z cebulką za 80 pesso) – tajskiej dziwki z wczoraj brak.
O looooosie !! Zwiedzamy dalej Manilę. Ustalmy jedno - jestem świeżakiem jeśli chodzi o takie klimaty, nigdy nie widziałem tylu bezdomnych zalegających na ulicach i takiej biedy. Niektórzy jeżdżą na wycieczki do najbiedniejszych dzielnic celowo ja raczej należeć do nich nie będę. Najpierw idziemy do banku wymienić trochę kasy. Chcielibyśmy na początek poznać kurs ale żeby to zrobić musimy się wpierw na recepcji zarejestrować, zostawić paszport, udać się do windy przy której stoi strażnik kierujący ruchem, na górze kolejny strażnik wskazujący drogę do pokoju, w pokoju wreszcie można dowiedzieć się jaki jest kurs i wymienić…całe 200dolców. Aż głupio tak mały hajs wymieniać przy takim zamieszaniu. Podczas gdy ja wymieniałem pieniądze na zewnątrz coś huknęło, Jeras z Winczem byli przekonani, że to napad więc zaczęli się kryć za kolumny strażnicy zaś od razu chwycili za swe shotguny na zombie. Można było się wszystkiego spodziewać ale akcja na szczęście się nie rozwinęła. Jedziemy do Quazon Church (taxa 100peesso). Przedzierając się przez stragany natrafiłem na stoisko z koszulkami koszykarskimi - wyglądają idealnie. Jest duży wybór jedyne co to leżą na stole zmitrężone w totalnym nieładzie ale ich cena to 300 pesso za sztukę czyli 20zł, nie wiem nawet czy są oryginalne czy nie ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Wyglądają jak oryginalne a przypomnę, że w Polsce kosztują 300zł.
Nie chcą się targować ale i tak cena jest mega więc biorę dwie Duranta i Stepha Curry.
Idziemy targiem jest gwarno i tłumnie, duszno i ciężko w powietrzu, czuć ostro ryby, mięso, spaliny, ścieki i inne . Wszyscy mieliśmy te same odczucia, że zaraz od tego możemy po prostu puścić pawia. Zmierzamy do chińskiej dzielnicy nadal jest tłumnie i ubogo, od 2 godzin nie widzieliśmy nikogo białego, za to u nas w hotelu naszymi sąsiadami byli Polacy ze Szczecina – Pozdróweczki:).Pytamy o drogę jedną Chinkę,wskazuje i idzie dalej, po paru minutach przybiega do nas zziajana mimo, że szłą w ogóle w drugą stronę, przybiegła by dać nam wskazówkę żebyśmy za tuktuka nie dali więcej jak 60 pesso za 4 osoby. Wyglądało to tak jakby zaczęła się o nas bardzo martwić, mimo wszystko my i tak na piechotę idziemy. Naszym oczom ukazuje się kierunkowskaz na następną dzielnicę TONDO! To ta najgorsza na którą za chiny nie chciałem dojść, więc zarządzam ewakuację w lewą stronę. Na targowisku nadal smród, okazje cenowe, czarne Jezusy z krzyżami oraz figurki małego Jezuska jeszcze nie opalonego którego można sobie ubierać w różnokolorowe ubranka. Podbiega do mnie dorożkarz, sympatyczny jak oni wszyscy chce wiedzieć skąd jestem jak mam na imię, podaje mi rękę żeby się zapoznać. Niestety nie mam ochoty jechać dorożką i nie mam ochoty podawać mu ręki nawet. Pewnie nie miałbym tej ochoty nawet gdybym nie widział jak chwile wcześniej obsługiwał konia żeby ten się wysikał do wiaderka. Teraz pisząc to zastanawiam się w sumie czemu przy tym całym syfie dookoła koń nie wysikał się po prostu na ulice tylko do tego wiadra. Boiska do kosza są tu wszędzie, wychodząc z kościoła po 5 krokach już można rzucać za trzy. Kosze wiszą na tarasach ryżowych, na starym mieście, na zboczu wulkanu, na rajskich plażach. Gra się tu o 8 rano i w nocy przy wielkim ognisku ze starego fotela. Co dziesiąty facet na ulicy ma koszulkę koszykarską na sobie, nie tylko NBA ale wiele też koszulek zawodników z filipińskiej ligi która jest tu bardzo popularna…A u nas? Nie widziałem nikogo w koszulkach Marcina Gortata , jedynego polskiego gracza w najlepszej lidze świata…no ale sam też nie mam jego koszulki…jakoś tego nie widzę mimo że Polish Hammer daje radę.
Dobra dosyć tego syfu jedziemy do Makati – bogatej dzielnicy Manili, tu życie wygląda naprawdę normalnie. Nowoczesna zabudowa , wielkie centra handlowe , fontanny, ludzie uprawiający sport w parkach, tutaj naprawdę sobie ludzie biegają a nie uciekają. Nie widać tu żadnych bezdomnych, nikt nie żebrze jest czysto. Ponoć wystarczy przejść się Makati Avenue minąć Hotel Mandarin Oriental i zatrzymać się na czerwonym świetle przy Paseo de Roxas - to nieprzekraczalna granica dla biedoty. Zielone światło zapala się jak wszędzie ale nędza jak nigdzie wie że dalej jej pójść nie wolno
Pewnego razu przyjechali dyrektorzy Asian Development Bank aby na specjalnej konferencji rozmawiać o filipińskiej biedzie. Na czas ich przejazdu z lotniska zbudowano tymczasowy mur oddzielający slumsy od cywilizowanego świata. Napisał o tym cały świat i śmiała się telewizja CNN.
Centr handlowych w Manili jest kilkadziesiąt. Dwa z nich w pierwszej dziesiątce największych w Azji. My trafiliśmy do ogromnego Ayala Center w którym wszystko było łącznie ze szpitalem i kaplicą, nawet powietrze jest świeższe niż na zewnątrz . Filipińczycy mówią o centrach handlowych - „nasze parki” (Eli Eli)
WSKAZÓWKA: Jeśli chcesz poczuć chłód i świeże powietrze to tylko w centrum handlowy.