Rano odebrał nas busik na tour 2dni/1 noc Canion Colca. Przewodnik Omar, opowiadał różne legendy np jak stary wulkan zakochał się w młodej wulkance i mieli dziecko małe wulkanciatko :) a może wulkaniątko?
Po drodze zabraliśmy jeszcze dużą rodzinę peruwiańską (babcia, rodzice, dzieci) , młode małżeństwo z małym dzieckiem, i samotną dziewczynę – wszyscy z Limy.
Ci z małym dzieckiem poprosili o chwilę, żeby kupić pampersy i cos do picia, ta większa rodzina poprosiła też o chwilkę bo coś do picia, coś do przegryzienia i może gazetę.
Poczekaliśmy, zrobili zakupy i ruszyliśmy. Po pół godzinie była ta opowieść o wulkaniej rodzinie, kiedy jeden z panów zapytał Omara czy możemy wrócić do hotelu bo on zapomniał aparatu. Na wszelki wypadek powtórzył pytanie, żeby było dosłyszane i zrozumiane, chyba Omar widział nasz wzrok, kiedy powiedział, że niemożliwe bo mamy terminy i nie możemy się spóźnić.
Dojechaliśmy do Chivay, prosto do restauracji na obiad. Przed wejściem chłopiec z małą lamą pozuje do zdjęć – śliczny on i śliczna lama.
W restauracji mamy ludową kapelę przygrywającą do kotleta, a obiad to szwedzki bufet czyli próbujemy wszystkiego co w peruwiańskiej kuchni najlepsze. Omar wskazał alpakę z grilla i sałatki a na deser kisiel z czarnej kukurydzy.
Po obiedzie rozwożą nas do hoteli, wysiadają po kolei wszystkie rodziny, a my mamy nadal siedzieć. Zaniepokojone pytamy się co nami. Wy jedziecie do najlepszego hotelu w mieście, takiego „lujos” czyli lux, powiedział Omar.
Dziwne, zamawiałysmy „most budget, most economical”, może trzeba było gadać po hiszpańsku? Tylko, że zamówienie przyjmował Fin, który nie znał hiszpańskiego, więc z tego wynika, że jego angielski też nie za bardzo. Na wszelki wypadek nie zapytałyśmy się ile kosztowała wersja mniej „lujos”, żeby nie żałować tych sweterków czy bransoletek, nie kupionych za różnicę w cenie.
Hotel się nazywał Pozo del Cielo czyli dosłownie Dobre Niebo ale może bardziej poetycko Jak w niebie lub Niebiańska Studnia czy Niebiańska Głębia. Wyglądał jak małe pueblo na wzgórzu, pośród pięknego ogrodu z widokiem na góry i tylko my dwie w całym hotelu, nie licząc obsługi.
Luksus luksusem ale nuda nudą. Poszłyśmy na spacer, zaczęło padać, więc w recepcji pani dała nam parasolki, takie zwykłe, wcale nie luksusowe.
Zwiedziłyśmy 1 kosciół, 1 rynek, 1 główna ulicę i 2 boczne. Przemoknięte wróciłyśmy do hotelu, a tam Omar czeka na nas z zaproszeniem na kolację z tańcami ludowymi.
Idziemy na te tańce, w końcu jesteśmy turystkami i trzeba się udzielać towarzysko też.
Knajpa pełna ludzi i po ogólnym przywitaniu, szef kapeli pyta się po kolei każdego z jakiego kraju pochodzi. Narodowości z całej kuli ziemskiej w jednej małej knajpie w Chivay!
Europa to pikuś, ale byli turyści z Australii, Nowej Zelandii, Tajwanu, Japonii, Korei, Tajlandii, Kanady, z USA, Rosji i cała masa z Peru, Brazylii, Chile, Kolumbii, Ekwadoru, Argentyny i my dwie Polki.
Pokazali nam chyba z 6 różnych tańców, każdy taniec musiał być odtańczony drugi raz z turystą i turystką, moja koleżanka zatańczyła taniec pt wyganianie diabła lub zatańcowanie diabła, końcówka tańca to okładanie biczem tegoż diabła, ale potem diabeł biczyk zabiera i biczuje tancerkę. Mam zdjęcia z biczowania koleżanki, pokażę jej mężowi, np jako materiał naukowy.