„W Tyńcu, w gospodzie ‘Pod Lutym Turem’, należącej do opactwa…” tak zaczynają się Krzyżacy Sienkiewicza. Pewnie niektórym Tyniec kojarzy się właśnie z występem Danusi na stole w karczmie, może niektórym z osobą ojca Leona Knabita... Mi osobiście Tyniec kojarzy się z wycieczką statkiem ze szkoły podstawowej, której punktem kulminacyjnym nie było wyciszenie się w murach bazyliki a wyszalenie się podczas gry w piłkę na boisku u stóp klasztoru…
Drugim moim skojarzeniem z Tyńcem jest cisza jaką usłyszałem będą kilkanaście lat później w tutejszym kościele. To niebywałe uczucie, cisza absolutna. Uczucie wbrew pozorom w dzisiejszym świecie nieosiągalne. Bo gdy wydaje nam się że jest cicho, zawsze coś słychać: szum wiatru, ptaki, jakieś odgłosy. A tu nic, kompletnie nic. Ogromne mury tłumią wszystko. Jeżeli komuś nie uda się usłyszeć ciszy w Tyńcu to jest duża szansa na to w klasztorze na Bielanach.
I jeszcze jedno skojarzenie. Czytając Imię Róży Umberto Eco od razu w swojej wyobraźni umieściłem akcję w Tyńcu zamiast w anonimowym włoskim opactwie. Położenie i charakter tynieckiego opactwa jest jakby żywcem wzięty z kart tej powieści.
Dla krakowian Tyniec to synonim wycieczki rowerowej, którą każdy pewnie przynajmniej raz w życiu odbył. Największą zaletą tej wycieczki jest to że każdy nawet bardzo ‘niedzielny’ rowerzysta jest w stanie o własnych siłach tam dotrzeć a i co istotniejsze jeszcze wrócić.
Zwiedzanie opactwa w Tyńcu najlepiej zacząć… w Piekarach. To wieś na przeciwległym brzegu Wisły z najwspanialszym widokiem na klasztor położony na skale. Tego widoku nie można pominąć! Za czasów gdy kopałem piłkę w Tyńcu kursował na wysokości opactwa prom. Teraz wiąże się to z kilkukilometrowym objazdem przez stopień wodny Kościuszko ale trzeba to zrobić koniecznie.
Opactwo z roku na rok pięknieje a to za sprawą przedsiębiorczości tutejszych benedyktynów. Bądź co bądź motto zakonu to: Ora et labora (Módl się i pracuj). Trudno powiedzieć czy to hasło przyświecało tynieckim mnichom jak wymyślali markę Produkty Benedyktyńskie. Niemniej faktem jest, że pracą, pomysłowością i wytrwałością zdobywają serca (żołądki) coraz większej ilości konsumentów. Oczywiście pojawiają się opinie, że jest to zbyt komercyjne posunięcie. Ale czy nie lepiej jest żyć w przekonaniu, że kupowany likier benedyktyn to słynna średniowieczna nalewka wytwarzana wg własnej recepty zakonu z 40 ziół? A i pozostałe produkty mają nie mniej nobliwe korzenie?
Tynieccy benedyktyni nie tylko ujawnili światu sekrety swojej kuchni ale i pozostałe ‘uroki’ życia zakonnego. Można się zamknąć w tutejszym klasztorze w celu odprawienia rekolekcji i przeżycia kilku dni według klasztornych reguł. Chętnych nie brakuje… Czy jest to chęć wyciszenia się czy też sprawdzenia czy benedyktyni w dalszym ciągu stosują się do reguły: "2 benedyktynów je z 1 miski, tak aby starczyło dla biedaka"?
Kolejnym przykładem jak benedyktyni potrafią odnaleźć się we współczesnym świecie jest wspomniana już postać ojca Leona. To chyba najsympatyczniejszy wśród ‘duchownych celebrytów’, którego słucha się z prawdziwą przyjemnością. W dzisiejszych czasach zobaczyć w telewizji osobę, która dużo mówi to codzienność ale dużo i mądrze to już rzecz niespotykana.