Wczesnym rankiem , na długo zanim przyjadą tłumy turystów z Bangoku i zanim nocujący w Ayuthaya plecakowcy otrząsną się z kaca po świętowaniu dojazdu do starej stolicy ( całe 80 km) ruszamy na zwiedzanie. Najpierw jedziemy do słynnej rzeźby , która opleciona miłosnym uściskiem korzeni figowca coraz trudniej znajduje przestrzeń do życia.
Przy rzeźbie znajduje się kasa sprzedająca bilety wstępu do strefy archeologicznej. Jesteśmy tam jednak zbyt wcześnie i nikt w kasie jeszcze nie urzęduje. Natomiast tuż obok na stole leży pies i raczej nie jest do nas przyjaźnie nastawiony, o czym przekonacie się oglądając zdjecia. Zabytki - w większości w ruinie porozrzucane są na sporej wielkości terenie. Jest między nimi też trochę śladów osadnictwa kupców portugalskich.
Ayuthaya z pewnością warta jest zwiedzenia, jednak nieodparcie nasuwa nam się porównanie z jeszcze starszą stolicą państwa Tajów - z Sukhotai. To porównanie nie wychodzi dobrze dla Ayuthaya. Wprawdzie większość budowli jest tu w stanie lepszym, niż w Sukhotai, ale wydaje się, że to starsze miasto od początku budowane było z jakimś planem urbanistycznym, podczas, gdy to co właśnie widzimy wydaje się takiego planu nie mieć i poszczególne kompleksy wydają się być dobudowywane gdzie popadnie. Do tego jeszcze znacznie większy ruch w Ayuthaya bardzo kontrastuje z sennością prowincjalnego miasteczka , jakim jest Sukhotai. Jeśli będziecie musieli wybierać które miasto wybrać - wybierajcie Sukhotai, ale jeszcze lepiej wybierzcie oba.
Około południa kończymy zwiedzanie i w lekkim stresie wjeżdżamy w system autostrad, którym wjedziemy do Bangkoku i nawet jeszcze spróbujemy znaleźć miejsce w którym wypożyczyliśmy auto.To znaczy Marek prowadzi samochód i się wydziera,a ja trzymam mapę w ręku i mówię jak ma jechać. Sukces odnieśliśmy połowiczny. Dojechaliśmy do Bangkoku, ale nie do naszej wypożyczalni. Mamy mapę w zbyt małej podziałce, a przydałby się szczegółowy plan Bangkoku. Zatrzymujemy się przy hotelu, który ( jak się okazało) jest nie dalej, niż jakiś kilometr od naszego celu.Oczywiście Marek nie składa mi gratulacji,że tu dojechaliśmy i robiłam za GPS. Jednak prosimy recepcje, by zadzwonili po kogoś, kto auto z parkingu odbierze. W BKK są już godziny szczytu i jazda w żółwim tempie w potwornym smogu jakoś się nam nie uśmiecha.
Jedziemy na stację kolejową, gdzie kupujemy bilety do Nong Khai ostatniego punktu w Tajlandii, z którego przejdziemy już do następnego kraju - Laosu.
Tymczasem jednak zostawiamy bagaże w przechowalni, gdyż nasz pociąg wyjedzie dopiero w nocy i jedziemy po raz ostatni na Khaosan, by coś zjeść, zrelaksować się przy zimnym piwku . Tam tez poznajemy Polaków z Kanady - mama fundnęła synowi podróż do Tajlandii za dobrze zdaną maturę.