Szukanie hotelu nocą w czasie deszczu w obcym mieście, a w dodatku będąc otoczonym przez uczestników ruchu, którzy podchodzą do przepisów drogowych z ogromną nonszalancją nie jest łatwym zadaniem. Zdecydowaliśmy się wiec na sprawdzenie pierwszego budynku, który swoim wyglądem i wielkością sugerował, że może być to hotel. Budynek faktycznie okazał się hotelem, tyle, że gwiazdek miał nieco zbyt wiele, jak na kieszenie takich wagabundów, jak my. Jednak perspektywa deszczowych poszukiwań nie daje nam wyboru.
Dostajemy pokój na 18 piętrze . W recepcji zapewniają nas, że z pokoju jest piękny widok. Po odsłonięciu okna okazuje się, że widok jest teoretyczny. Praktycznie widzimy strugi deszczu, a widoczność nie przekracza kilkunastu metrów.
Po przebudzeniu widok nadal pozostał czymś stricte teoretycznym. Nie wygląda na to, żeby w tej materii coś się zmieniło, więc postanawiamy zacząć od wyprowadzki z hotelu i poszukiwaniu czegoś bardziej przystającego do naszego portfela i aparycji. Marek garnitur Armaniego zostawił w domu, a moje toalety Diora również znajdują się kilkanaście tysięcy kilometrów stąd :) W miarę szybko znajdujemy hotel za 1/4 ceny poprzedniego, ale bez widoku ...nawet teoretycznego, co ciągle w bieżących warunkach nie stanowi najmniejszej różnicy. Tego dnia włóczymy się po Chiang Mai , co chwila chroniąc się przed minipotopami w okolicznych świątyniach, których w Chiang Mai jest niewiarygodna ilość, lub też w knajpach, których jest jeszcze więcej :)
Przypadkowo trafiamy również na targ kwiatowy - największy, jaki oboje widzieliśmy w życiu. Podziwiamy tam kalejdoskop storczyków i innych kwiatów, których nie tylko że nie widzieliśmy, ale nawet nie wyobrażaliśmy sobie. Ten targ polecamy każdemu, kto lubi kwiaty. Z całą pewnością nie będziecie rozczarowani.
Późnym popołudniem przez chwilę deszcz ustaje i podejmujemy szybką decyzję, by podjechać około 15 km na zachód od miasta do Wat Phra That Doi Suthep. Niestety już na schodach do świątyni ulewa zrobiła się taka, że aż zdawało nam się , że Noe na swojej arce właśnie obok nas przepłynął. Zobojętniali na strugi deszczu zwiedzamy jednak świątynie. Po powrocie przed wjazdem do naszego hoteliku ukazał się nam mobilny bar z drinkami, przyciągnięty na miejsce przez parę koni. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić wypróbowania baru :)
Dzień następny wita nas zdecydowaną poprawą pogody. Niebo jest wprawdzie mleczne, ale nie pada.Ruszamy więc rano do ogrodów królewskich i letniego pałacu w górach , trochę ponad odwiedzoną wczoraj świątynią. Wnętrze pałacu nie jest udostępnione dla turystów. Natomiast ogród jak najbardziej. Jest to jeden z piękniejszych ogrodów, jakie widzieliśmy w czasie swoich wędrówek, tym piękniejszy, że zwiedzany przez nas w najlepszym sezonie. Po opuszczeniu ogrodu decydujemy się na wjazd na Doi Ithaon - najwyższy szczyt Tajlandii. Po drodze mamy 4 wodospady, a w drodze okazuje się , że również jest tu nieco ekstrawagancka świątynia ufundowana przez królową. Nie zapominajmy również o spacerze przez dżunglę na samym szczycie. Sądzę, że dzień będzie wypełniony po tak zwane "brzegi". Ruszamy więc w kierunku południowo-zachodnim od Chiang Mai, by po 25 minutach dotrzeć już do terenu zalesionego i mocno wznoszącego się. Wszechobecne niżej miasta i wioski ustępują miejsca przyrodzie i tylko czasem pojawiają się jakieś siedziby. Za to bardzo szybko pojawiają się wodospady. Ponieważ będziemy wracać tą samą drogą, to ustalamy ,że te po lewej stronie odwiedzamy jadąc pod górę, a po prawej w drodze powrotnej. O tej porze roku zwykle nie dochodzi tu jeszcze monsoon, ale zdarzają się już parodniowe deszcze, czego doświadczyliśmy na sobie. Potoki są więc mocno wypełnione wodą, a przez to same wodospady wydają się ciekawsze.Po godzinie jazdy i dodatkowym czasie na zobaczenie dwóch wodospadów docieramy do czegoś, czego się tu nie spodziewaliśmy. Jest to przedziwna świątynia w chmurach, ufundowana w ostatnich latach przez królową. Postanawiamy zeksplorować ją w drodze powrotnej. Na razie "wspinamy" się dalej. Już niedaleko od tego miejsca ukazuje się nam jakaś instalacja szczelnie obstawiona przez wojsko po jednej stronie i obszerny parking z napisem Doi Inthanon The highest point in Thailand po drugiej. Hmmmm "the highest point?" Przecież widzimy , że stąd odchodzi ścieżka i wcale nie schodzi w dół. Po przejściu kilkuset metrów poprzez cudowną dżunglę zobaczyliśmy nowy napis o najwyżej położonym punkcie Tajlandii i tym razem wydaje się nam, że jest to prawda. W drodze powrotnej zajeżdżamy do świątyni, o której wcześniej wspominałam. Strzeliste pagody spowite chmurami, czasami odbijające odrobinę słonecznych promieni, które w jakiś dziwny sposób przebiły się przez gęstą mgłę. Wokół niewielu ludzi - całkiem jak nie Tajlandia. Odczucia niezmiernie skrajne, gdy patrzymy na ten kompleks. Z jednej strony miejsce niezwykłe. Z drugiej jednak wszechobecny w tej części świata kicz. Zjeżdżając w dół zwiedzamy wodospady po lewej stronie drogi. Mijamy Chang Mai i jedziemy do Chiang Rai.