Rano wstajemy i od razu po śniadaniu jedziemy do pałacu. Nie podobają mi się związane z tym formalności dotyczące ubioru. Znacznie później okazało się, że muzułmańskie restrykcje w Iranie są raczej mało restrykcyjne w stosunku do tych w Pałacu Królewskim. Zasłonięte ręce, zasłonięte nogi w połączeniu z wysoką temperaturą, ale przede wszystkim z wilgotnością były trudne do wytrzymania. No cóż - pałac to "żelazny" punkt, tak więc trzeba to znieść. Pomimo tego, że to "niski" sezon, a do tego jesteśmy zaraz po otwarciu, ludzi jest ogromna ilość. I tak w tym tłoku i żarze zwiedzamy pałac. Moje wrażenia są mocno mieszane. Z jednej strony podoba mi się egzotyka, z drugiej jednak bardzo wiele tu przepychu takiego "na siłę".Rozrzutność rozkapryszonego monarchy w biednym kraju. Wogóle podejście Tajów do swojego króla jest wręcz zadziwiające. Tego króla wręcz utożsamia się z bogiem i oddaje mu cześć. Kult króla daleko w tyle zostawił kult Stalina, czy też rodziny Kimów w Korei. Najbardziej jednak niewiarygodne jest to, że tutaj jest to kult całkowicie dobrowolny. Tak więc czci się tego Amerykanina...tak, tak - król urodził się i wychował w USA, a zatem jest rodzonym Amerykanem, ale spróbujcie to tylko powiedziec Tajowi :) Zwłaszcza w prowincjonalnych miasteczkach nie ma chyba takich 100 metrów drogi, żeby nie wisiały ogromne portrety króla najczęściej z królową. Król patrzy na Was gdziekolwiek byście się nie znaleźli w tym kraju. Marek mówi, że zwłaszcza ostatnimi laty kult mocno przybrał na sile. Bhumibolusiowi przypisuje się wszystkie mądrości świata i wychwala jego wspaniałą politykę, podczas gdy tak naprawdę jedyną jego polityką jest nie wtrącanie się w jakąkolwiek politykę i życie na koszt społeczeństwa. Nawet wtedy, gdy kraj stał się areną najczarniejszych rozgrywek politycznych nieprawdopodobnie mądry król uczynił to , co zwykle, czyli absolutnie nic. Za to jego personalny majątek magazyn Forbes w 2010 roku szacował na ok 30 mld dolarów...no i tutaj faktycznie trzeba mu przyznać ogromną mądrość, no bo jak właściwie niczego nie robić, a jednocześnie dorobić się takiej fortuny?Jeśli w tej chwili myślicie, że ta Hooltayka króla Tajlandii nie darzy specjalną sympatią, to macie całkowitą, absolutną rację!Ten król dla swojego kraju nie czyni właściwie niczego! Jedynie poucza Tajów,że nie mogą często nawet jeszcze nienastoletnich córek, a czasem i synów sprzedawać w seksualną niewolę właścicielom burdeli w różnej formie. Przecież oni to doskonale wiedzą, lecz dla mieszkańców wielu wsi zwłaszcza, to akt desperacji. Jeśli tego nie zrobią, to cała reszta rodziny umrze śmiercią głodową. Dlatego też te sprzedane dziewczyny i chłopcy ze swojej niewoli nie uciekają, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że tylko dzięki ich pogodzeniu się z tym ciężkim losem ich rodziny mogą przetrwać. Zamiast więc kpić i ironizować z niezliczonych prostytutek , gdy chodzicie po Pat Pong pomyślcie o tym co sprawiło, że jest ich tutaj aż tak wiele!Zabawne ile myśli wywołuje we mnie zwiedzanie pałacu Króla Syjamu :)Z pałacu idziemy do sąsiadującej Świątyni Pho. Oczywiście obowiązkowy obchód słynnego leżącego Buddy i wrzucanie monet na szczęście do każdego z bodaj 72 ( nie pamiętam już dokładnie ilu) pojemników i po tym spacer po innych zabudowaniach świątyni. Swoim stylem bardzo ona przypomina Pałac Królewski.
Od Pałacu Królewskiego jedziemy tramwajem wodnym do dzielnicy Riverside, a później taksówką do Chinatown. Chińska dzielnica zaskakuje mnie nieprawdopodobną ilością sprzedawanych na ulicy potraw i półproduktów, o najbardziej dziwnym i egzotycznym wyglądzie i najprawdopodobniej również smaku. Chciałabym spróbować, ale Marek pokazuje mi warunki higieniczne w jakich jest to wszystko przygotowywane i podkreśla temperaturę, oraz wilgotność powietrza - warunki wręcz idealne dla rozwoju bakterii...więc z próbowania rezygnuję. Nie chcę stracić paru dni na kurację. Przed nami przecież północ Tajlandii, a potem Laos.
Już późnym popołudniem wracamy do Banglamphu. Chcemy odpocząć i coś zjeść. Wieczorem chcemy jechać do Pat Pong i sąsiadującego Silom.Znalezienie odpowiedniej knajpki w okolicach Khaosan nie nastręcza trudności. Ceny raczej niezbyt wysokie, jakkolwiek jak na Tajlandię to bardzo mocno wyśrubowane. Tym razem jemy coś europejskiego, gdyż po długim już czasie w Azji chcemy jakiejś kulinarnej odmiany :) Po posiłku piwo podawane na australijski sposób, czyli w temperaturze zero stopni, lub nawet poniżej tego jest zbawieniem:) Tak ochłodzeni i najedzeni wracamy do naszego pokoju na krótką sjestę.Wieczorem tak, jak planowaliśmy ruszamy na nocny market do Pat Pong. Jest godzina 19.00, a wiec jeszcze bardzo wcześnie. Życie w tej dzielnicy dopiero się zaczyna. Kramy zaczynają się otwierać. Dziewczyny świadczące usługi seksualne modlą się przed licznymi tutaj buddyjskimi ołtarzykami. Modlą się o to by mogły zarobić i wysłać pieniądze do swoich rodzin, by nie być pobitą, by przeżyć tę następną noc. Modlą się o to, co dla nas jest oczywiste i właściwie nawet nie zaprzątamy sobie tym głowy. Właśnie przed tymi ołtarzami , gdy zapalają kadzidła zobaczycie prawdziwą twarz tych pełnych troski kobiet. Mijamy po drodze dziesiątki klubów nocnych w których na scenach zwykle półnago, lub nago tańczy kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt dziewczyn czekających na to , aż jakiś Szwajcar, Niemiec, Amerykanin, a coraz częściej Koreańczyk, lub Chińczyk wskaże na którąś z nich. Wtedy znikają z klientem w którymś z pokoików nad klubem. Najczęściej właściciel klubu oczekuje od nich, że najdalej za pół godziny będą już ponownie tańczyć na scenie.Powoli mam już dosyć zwiedzania. Ten dzień był bardzo wypełniony. Idziemy więc do bardzo przyjemnej knajpki ze świetną muzyką na żywo i jemy tam kolację, po czym pijemy zmrożone piwo. Tym razem taksówką wracamy do naszego hostelu i idziemy spać.Będąc już w łóżku ciągle myślę jak to będzie w tym Iranie ...z jednej strony zaczynam oswajać się z myślą, ale z drugiej moje obawy są ciągle bardzo mocne. Jutro odbierzemy nasze autko i wyjedziemy z Bangkoku.
Zdjęcia moje i Marka.
Do zobaczenia w nastepnym albumie!