Od jeziora jedziemy do Surat Thani - miasta nie grzeszącego pięknością, ale stanowiącego "bramę" do dwóch najbardziej znanych i najczęściej odwiedzanych wysp Zatoki Syjamskiej - Ko Samui i Ko Phangan.Z miasta ruszamy na południe w kierunku Krabi. Po drodze staramy się dojechać do każdego wodospadu, do jakiego widzimy drogowskazy. Jest ich w tej okolicy wiele, a my uwielbiamy się pod nimi kąpać ( chociaż nie wszędzie jest to możliwe) zwłaszcza,że temperatura każdego dnia sporo przekracza 30 stC. Cały teren tej części Półwyspu Malajskiego pokryty jest wapiennymi górami i skałami ukształtowanymi przez bardzo intensywne w tej części świata zjawiska krasowe.Znajdujemy najpierw hotelik w Ao Nang, a później jedziemy w kierunku centrum Krabi. Robimy zakupy i wracamy do hotelu. Okazuje się, że pojechaliśmy nie tą drogą. Chcemy zawrócić. Droga nie jest za szeroka, więc do zawrócenia wykorzystujemy drogę dojazdową do jakiegoś domu. Gdy jesteśmy już po drugiej stronie drogi, połowa samochodu na dojazdówce i gotowi do cofania, nagle słyszymy potworny huk. Wyskakujemy z auta i widzimy że w tylne drzwi wbił się motocyklista, leżący teraz na drodze. W pierwszej chwili mamy wrażenie, że nie żyje, jednak po chwili sprawdzamy puls i wydaje się w porządku. Krzyczymy do ludzi mieszkających w pobliskim domu, by wezwali ambulans. Staramy się trzymać naszego rannego w optymalnej pozycji. Całą twarz ma zakrwawioną, ale z pobieżnych oględzin wynika,że reszta jest prawdopodobnie w porządku. Zastanawiamy się jak mogło dojść do tego wypadku i żadne logiczne wyjaśnienie do głowy nam nie przychodzi. W miejscu w którym zawracaliśmy odjechaliśmy ok 150 metrów od ostatniego zakrętu. Byliśmy już po drugiej stronie, gdy motocyklista na nas najechał. Oczywiście używaliśmy kierunkowskazu, czego w tym kraju się ogólnie nie używa. Skręcaliśmy wjeżdżając najpierw na środek drogi, więc lewa strona była przejezdna ( w Tajlandii ruch jest lewostronny).Przede wszystkim zaś Marek dokładnie sprawdził, że nikogo nie ma na drodze zanim zaczął skręcać. Uderzenie w tył auta i gdy byliśmy już daleko po drugiej stronie drogi świadczy o tym , że motocyklista był prawdopodobnie zajęty czymś innym - jesteśmy przekonani, że operowaniem telefonu komórkowego. Po 15 minutach przyjechał ambulans i policja. Ratownicy zabrali naszego rannego, a policja nie bardzo zainteresowana tym, co mamy do powiedzenia poprosiła Marka o paszport i poprosiła o jazdę za radiowozem. Po kilku minutach dojechaliśmy do komisariatu w Krabi. Tam od razu zapytano Marka dlaczego spowodował wypadek i czy przyznaje sie do winy. Nikt nie był zainteresowany jakimikolwiek wyjaśnieniami z naszej strony. Bądźcie pewni, że w razie jakiegokolwiek wypadku w którym uczestniczy Taj i obcokrajowiec, winnym jest zawsze i bezwględnie ten ostatni...zawsze! Sąd? Tak - możecie prosić o roztrzygnięcie w sądzie, ale czekać trzeba najmniej miesiąc, a czasem i rok, a na ten czas paszport macie odebrany. Jedynym wyjściem jest przyznanie się do winy i koniecznie zapłacenie Tajowi rekompensaty za poniesione straty i utracone zarobki. W tym momencie okazuje sie, że w Tajlandii każdy zarabia po parę tysięcy dolarów miesięcznie. Nasza rada - jeśli wynajmujecie auto, to róbcie to wyłącznie w dużych firmach i bierzcie pełną opcję ubezpieczeniową. Małe firmy nie dają ubezpieczeń, a jedyna oferta, to "ubezpieczenie" za auto które wypożyczyliście od właściciela firmy. Żadnej odpowiedzialności cywilnej, czy kosztów leczenia takie "ubezpieczenie " nie pokrywa. Dla nas cała noc negocjacji i nerwów oraz wydatek ok 2 tys dolarów spowodowało w końcu oddanie paszportu i uwolnienie z komisariatu. Nasz ranny musiał w szpitalu pozostać na dwa dni. W połączeniu z kompletną nieznajomością przepisów ruchu, powszechnym prowadzeniem skuterów bez jakiegokolwiek prawa jazdy i zupełnym lekceważeniem zasad bezpieczeństwa ( jazda na motorach w japonkach i bez kasków) konsekwencje takiego stanu rzeczy zbierają krwawe żniwo na drogach Tajlandii.