Podróż Tam gdzie nie ma drzew - dookoła Islandii - Płonąca wyspa



Poranek w Vik powitał nas ulewą i mgłą. Chmury wisiały tuż nad naszymi głowami i myśl o jakiejkolwiek wycieczce w góry, co planowałem, trzeba było wyrzucić do kosza. Na szczęście po nocy w pudełku z ryżem aparat odzyskiwał kolejne funkcje, a mnie zaczął wracać optymizm.

Przypomniałem sobie wyprawę Smoka, który opisywał wrażenia z wyspy Vestmannaeyjar. Ponieważ prognoza zapowiadała, że po południu ma być ładnie, postanowiłem zaryzykować i zmienić plany.

Jeszcze kilka lat temu na Vestmannaeyjar można się było dostać z Þorlákshöfn płynąc kilka godzin promem. Na szczęście całkiem niedawno rząd zdecydował o wybudowaniu linii promowej z Landeyjahöfn, miejsca w którym jest tylko port promowy, a z którego na Vestmannaeyjar można dopłynąć w 30 min. Udało nam się zapakować na prom (jeszcze w deszczu) i w towarzystwie kilkudziesięciu straszliwie rozwydrzonych islandzkich dzieciaków popłynęliśmy na wyspę. Na szczęście mocno kołysało i dzieciaki szybko zajęły się wypróżnianiem zawartości swoich żołądków do specjalnych kartonowych pudełek znajdujących się wszędzie na promie. Swoją drogą czytałem, że islandzkie dzieci należą (w masie) do bardzo rozbrykanych. To widzieliśmy na promie potwierdzało z nawiązką to co czytałem, a brak jakiejkolwiek reakcji opiekunów na hordy młodzieży skaczącej w butach po kanapach promu wskazywał na jakiś głębszy problem.

Po około 30 min rejsu już w ciszy i wśród stada bardzo bladych twarzy, wpłynęliśmy meandrując do portu miasta Vestmannaeyjar leżącego na wyspie Heimaey. Dokładniej rzecz biorąc, Vestmannaeyjar to nazwa zarówno archipelagu wulkanicznego leżącego ok. 9 km na południe od wybrzeża Islandii, a także miasta na największej wyspie Heimaey.

Sama wyspa znana jest z tego, że w 1973 roku  wybuchł wulkan Eldfell, który zaczął zalewać miasto lawą. Erupcja polegała na tym, że z powstałej szczeliny zaczęła wydobywać się w wielkich ilościach lawa. Strumień lawy płynął w kierunku miasta, a co gorsza w kierunku wejścia do portu. Ważne dla całości sprawy jest to, że z Vestmannaeyjar pochodzi ponad 60% (czytałem nawet, że 80%) całej „produkcji” ryb i owoców morza na Islandii. Podczas erupcji, którą można było oglądać w telewizji, ewakuowano na stały ląd całą, liczącą około 5000 osób populację miasta. W mieście pozostali strażacy, którzy starali się zatrzymać strumień lawy zmierzający do zablokowania wejścia do portu. Siły strażaków i przyroda nie dopuściła do całkowitej blokady portu i obecnie port Vestmannaeyjar jest najbezpieczniejszym portem na Islandii. Wejście do niego wymaga co prawda wielkich umiejętności i zmusza do lawirowania duże statki, ale jest całkowicie bezpieczne.

Erupcja zalała kilkunastoma metrami lawy prawie 30% miasta. Spacerując po polu lawowym można spotkać tabliczki z nazwami ulic jakie znajdują się w głębi lawy. Warto wejść na 200 metrowy wulkan Eldfell, z którego widać panoramę miasta.

Pogoda zgodnie z prognozą zrobiła się całkiem ładna, więc miło spędziliśmy czas do powrotu spacerując po mieście.

Jadąc do hotelu, tym razem z Skogar, zatrzymaliśmy się przy ładnym wodospadzie Seljandsfoss, znanym z tego, że można spacerować za kurtyną spadającej z klifu wody. Słońce sprezentowało nam tęczę, a aparat na szczęście zaczął działać na 95%. Kilka drobiazgów jeszcze nie funkcjonowało i zaczęło działać dopiero w ostatni dzień pobytu na Islandii, ale obecnie aparat sprawuje się w 100% OK.

Ponieważ prognoza na kolejny dzień nie była dobra, a mieliśmy wrócić już do Reykjaviku, zastanawiałem się nad dalszym planem. Przejazd drogą terenową wokół wulkanu Katla trzeba było odłożyć na kolejną wizytę na Islandii. 

  • Seljalandsfoss
  • prom
  • port
  • zbiornik
  • drogowskaz
  • w cieniu lawy
  • basen
  • slalom
  • wulkany
  • tęcza