Następnego dnia wyjazd na południe w kierunku Wilpena Pound. Droga wiedzie przez równinę pomiędzy Jeziorem Frome, a Górami Flindersa. Pamiętajcie, żeby poprzez recepcję stacji turystycznej dowiedzieć się, czy droga jest przejezdna i otwarta. My mamy błękitne niebo, ani śladu deszczu w nocy w promieniu setek kilometrów, no i temperatura poniżej 40 st C, a więc da się wytrzymać. W lodówce spory zapas zimnego piwa. Jest też zalecany przez rangerów duży kanister z wodą, chociaż nie wiadomo po co, bo zajmuje cenną przestrzeń, którą mogłoby wypełnić więcej piwa.
Ruszamy! Pierwsze 40 km jedziemy tą samą drogą, którą dwa dni temu przybyliśmy - poprzez góry i wąwozy. Zaraz za rozstajem teren się wypłaszcza, a góry oddalają. Jedziemy bardzo rozległą równiną. Niedaleko nas , po lewej (wschodniej) stronie jest Jezioro Frome, ale jest tak płasko , że niczego nie widzimy, chociaż jezioro mimo że jedno z mniejszych z Wielkich Jezior Słonych w Południowej Australii z łatwością pomieściłoby na swojej powierzchni ( 2.1 tys km kwadratowych) wszystkie jeziora mazurskie. Po 100 kilometrach ponownie pojawiają się góry po obu stronach drogi. Jednocześnie oddalamy się od pobliskiego, lecz do końca niewidocznego jeziora. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i drogowskaz wskazuje boczny szlak do Chambers Gorge. Skręcamy. 300 metrów dalej charakterystyczny pomnik wskazujący na to, że dalej znajduje się miejsce istotne dla dziedzictwa aborygeńskiego. Do Chambers Gorge od głównego szlaku jest tylko 14 km , ale przejazd może być trudny, a czasem wręcz bardzo trudny i zwykle zajmuje w zależności od warunków od 40 min, do paru godzin. My zastaliśmy warunki średnio trudne i dojechaliśmy po ok 90 minutach, jadac głównie bardzo kamienistym dnem niemal suchej ( nie licząc kilku bilabongów) rzeki. Dojechać można do miejsca, gdzie rzeka tworzy skalne baseny, w których można się wykąpać, a przy wyższym stanie wody również popływać. Woda jak wszędzie w tych okolicach jest krystaliczna. To świetne miejsce na biwak. W Australii można biwakować wszędzie, poza tymi, gdzie są zakazy. Tych ostatnich w australijskim outbacku nie widzielismy nigdzie.
Stąd do miejsca z aborygenskimi "malunkami" jest jeszcze 45 minut marszu po kamiennych głazach i dnie rzeki. Po dojściu na miejsce naszym oczom ukazuje się coś, co przypomina nieskładne grafitti na ścianach przewężającego się w tym miejscu wąwozu. Czytaliśmy zachwycone wypowiedzi tych, którzy miejsce oglądali przed nami. My nie mamy pojęcia skąd te zachwyty. Zachwycające jest natomiast miejsce na biwak. W zasadzie możecie być niemal pewni,że bedziecie tu sami, poza tysiącami papug gallah i białymi kakadu. Oczywiście jak w całym rejonie uważać trzeba na węże.