Powiedzenie, które zawdzięczamy starożytnym budowniczym dróg w Cesarstwie Rzymskim, nabrało z czasem zupełnie innego, wręcz metafizycznego, przynajmniej w moim przypadku znaczenia. Włochy uczestniczyły w moim życiu od lat niemal niemowlęcych.
Pamiętam opowieści sąsiada moich dziadków, kaprala II Korpusu Polskiego, „od Andersa”, jak wszyscy mówili, o bitwie o Monte Cassino. Przeczytana w wiele lat później „Bitwa o Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza była tylko przypomnieniem i rozszerzeniem opowieści „pana gospodarza” jak go nazywali mieszkańcy, bo był przedwojennym właścicielem kamienicy. Pamiętam również wyrzucone w triumfalnym geście ręce piłkarzy Górnika Zabrze, gdy po ponad 300 minutach meczów z AS Roma w Pucharze Zdobywców Pucharu sędzia rzucił, wg niezapomnianego Jana Ciszewskiego, monetą (w rzeczywistości był to dwukolorowy żeton) przesądzający o awansie Polaków do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. I wreszcie wiele lat później, gdy wieczorem wracałam do domu tramwajem po skończonych wykładach usłyszałam pełne niedowierzania komentarze „ Ale żeby Wojtyła? Kto by pomyślał?”
Jeśli jeszcze dodać do tego fascynację mitologią i Renesansem, uwielbienie dla Leonarda da Vinci i Michała Anioła, do tej pory pamiętane czytane załzawionymi oczami „Serce” Amicisa, wielki szacunek dla prof. Krawczuka i jego wspaniałego cyklicznego programu o cesarzach rzymskich, dziwić może fakt, że pierwszy raz do Włoch pojechałam dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (o Boże jak to brzmi). Podczas wyjazdu w czasie weekendu majowego, najdłuższego wtedy weekendu nowożytnej Europy, zobaczyłam Wenecję, Padwę i Weronę. Oglądanie odbywało się spod parasola, bo codziennie padało. Nie był to jednak majowy deszczyk, ale regularne ulewy. Na weneckim Placu św. Marka brodziłam po kostki w wodzie, na jednej z uliczek wypiłam wspaniały aperitif, który powtórzyłam zanim podano obiad. Po obiedzie bez specjalnego zdziwienia stwierdziłam, że cena napoju była główną pozycją rachunku. To było w czasach gdy za wszystko płaciło się milionami lirów, a i tak było niedrogo. Nie to co strefa euro. Do Rzymu wtedy nie dotarłam. Przez 15 lat nie po drodze mi było do Włoch. Pasjonowały mnie odleglejsze kraje, zupełnie inne kultury. Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego gdzie są korzenie naszej kultury, umieszczając je w cywilizacji rzymskiej.
Dopiero w ubiegłym roku, również w czasie weekendu majowego, wyjechałam do Włoch na wycieczkę objazdową w czasie której zobaczyłam kilka miast i wszystkie one rzuciły mnie na kolana. Dlatego twierdzę, że to nie była ostatnia wyprawa na Półwysep Apeniński, ale tak naprawdę „pierwsza uświadomiona”.