Pomysł, żeby płynąc na Lampeduzę zatrzymać się po drodze na Linozie przyszedł mi do głowy parę dni temu. No bo jak to tak, przepłynąć obok, a nawet zatrzymać się w porcie, i nie wysiąść, tym bardziej, że prom jest na Linozie o 7 rano...
Będąc jeden dzień na Linozie jesienią 2011 poznałam tam niezwykłych ludzi, Gerardo i Gerlando Errera, którzy między innymi są przewodnikami po tej wyspie. Z jednym opłynęłam wyspę dookoła, podziwiając jej niezwykłe wulkaniczne brzegi, z drugim objechałam wyspę busikiem. Rodzina Errera jest liczna, i nawet nie wiem, który to z nich wynajmie mi pokój w swoim domu, gdzie spędzę dwa dni...
Wycieczki dookola wyspy już mam za sobą, ale tym razem czeka mnie ... Zachód Słońca ze Srokami! Zdobędę też z pewnością któryś z wulkanów...
=======================================
Na Linozie było pięknie, choć pechowo: przyjechałam tu mocno przeziębiona, czułam się z każdą chwilą gorzej, miałam wysoką gorączkę i właściwie powinnam była te dwa dni leżeć. Nie po to tu jednak przyjechałam, więc trzęsłam się, kaszlałam, kichałam i łaziłam. Nie było mowy jednak o kąpieli, ani o wieczornej wycieczce łodzią.
W tej sytuacji zdobycie dwóch z trzech tutejszych wulkanów i obejście wyspy dookoła tak bardzo jak to tylko możliwe, było prawdziwym poświęceniem się dla sztuki, jaką jest wędrówka...
Poprzednio opłynęłam wyspę łodzią i objechałam busikiem. Teraz obeszłam na własnych nogach. Czerwona góra pozostała niezdobyta...
Największa radość: najstarszy mieszkaniec Linosy, il signor Pasquale, dziś 94 letni nadal, jak dwa lata temu siedzi na swoim murku w miasteczku i wita przechodzących turystów...