Podróż Bałkany 2012 - Dzień dwudziesty piąty. Przez Grecję na południe



2012-09-14
Rano błądziliśmy po Ohridzie nie mogąc wyjechać z miasta. W końcu wyjechaliśmy w kierunku Bitoli. Dojechaliśmy do granicy gdzie sprawdzono nam paszporty i bez żadnych pytań o samochód przepuszczono nas dalej. Dostałam od pana celnika kiść winogrona :) Wybraliśmy trasę przez Grecję ze względu na stan dróg tych albańskich. Nie mieliśmy porządnej mapy po Grecji tylko wydruki z googli (bo trasa miała być taka łatwa). Błądziliśmy długo w okolicy Floriny zanim pojechaliśmy w dobrym kierunku. Zaczęło strasznie padać i nie przestawało przez prawie całą drogę. Na wysokości Ioaniny trochę się rozpogodziło. Na granicy grecko - albańskiej zaczęły się pytania "jak to albańskim samochodem z Macedonii przez Grecję?". Nie rozumieli dlaczego celnicy greccy przy wjeździe nie podstemplowali dokumentów samochodu.. Chwilę to trwało, ale w końcu nas puścili. Po przekroczeniu granicy pojechaliśmy do Gjirokastry. Bardzo fajne miasteczko z zamkiem na wzgórzu. Zobaczyliśmy kamienne domki na starówce, Twierdzę z wieżą zegarową, resztki amerykańskiego samolotu, galerię artylerii i piękny widok na okoliczne wzniesienia oraz na miasto. Wróciliśmy do samochodu i staraliśmy się jak najszybciej dojechać na wybrzeże. Droga z Gjirokastry do Sarrande nie jest w złym stanie, ale jest wąsko i wiedzie przez tereny górzyste, bez oświetlenia. Po drodze zatrzymała nas policja. Już chciałam wyjmować naszą karteczkę z podpisem policjanta z Tirany, ale jak usłyszeli, że jesteśmy turystami z zagranicy to od razu na twarzach zagościł promienny uśmiech i pozwolili nam jechać dalej, nie sprawdzili nawet dokumentów. Przed samą Sarandą droga była fatalna, jakby ktoś zerwał nawierzchnię. Wielkie doły, brak oświetlenia, oznakowań gdzie się kończy droga, ile pasów - nic. Im głębiej wjeżdżaliśmy w miasto tym nawierzchnia się poprawiała, ale ciągle było ciemno. Kierowaliśmy się znakami na Ksamil, gdzie mieliśmy nocleg. Jednak wyjechać z Sarandy pomógł nam młody chłopak. Jak dojechaliśmy na miejsce to byliśmy w lekkim szoku. Brak asfaltu, krowa na drodze, zero światła. Oznaki życia były w sklepie spożywczym. Tam dowiedzieliśmy się, ze w całym okręgu jest awaria prądu. Pytaliśmy jak dojechać do naszych kwater, ale pani nie potrafiła wytłumaczyć. Zadzwoniła po męża i jemu kazała nas poprowadzić samochodem! Cudowni ludzie. Na drogę wyszedł właściciel z latarką i zaprowadził nas do pokoju. Była noc, a my cieszyliśmy się jak dzieci, że mamy jednak gdzie spać. Nawet prąd nie był potrzebny.