No i nadszedł dzień, na który chyba najbardziej czekałam.
Wyjechalismy wczesnym rankiem, o 6.00 już wjeżdżaliśmy w bramę parku. Przez pierwszą godzinę czułam się zawiedziona, bo było zupełnie inaczej niż w Kenii. Tam zwierzaki takie jak antylopy maści wszelkiej, zebry, bawoły,żyrafy i słonie wystawiały się z każdej strony jak zamówione. Tu było inaczej. Przede wszystkim Park Krugera to nie sawanna, ale busz i to po porze deszczowej niezwykle bujny, zielony, gęsty i zwierzaki trzeba wypatrywać, a nie oglądać!!! Jechaliśmy w 9 osobowych odkrytych samochodach, wiało jak diabli, a rano było wściekle zimno na dodatek. Poniewać o tym wiedziałam, więc mieliśmy ciepłe polary, ale i tak głowę chciało urwać.
Potem, jak słońce wznosiło się coraz wyżej, zrzucaliśmy z siebie kolejne warstwy, a może było nam cieplej, bo i zwierzaków przybywało. Wypatrywalismy je w gęstym buszu po obu stronach drogi, ale i tak nasz kierowca był mistrzem! To strażnicy parku, tropiciele i kierowcy zarazem. Z biegiem dnia nasz „myśliwski dorobek” rósł, ale lwy trafiliśmy dopiero po lanchu, a ostatni zwierzak z wielkiej piątki (big five) pokazał nam się na 5 minut przed wyjazdem z parku.
Z lwami to był numer niesamowity. Najpierw dostrzegliśmy jednego leżącego dostojnie pod krzaczkiem jakieś 20 m od drogi. Oczywiście zaczęły zjeżdżać się natychmiast inne auta, bo kierowcy przekazują sobie takie info przez radio. Ustawiło się może z 10 aut, gdy nagle z krzaków wyłoniła się para innych lwów i najpierw odbyła ze sobą miłosne spotkanie na naszych oczach, a potem dostojnym krokiem zbliżyła się, weszła na jezdnię miedzy stojące samochody i ułożyła się w cieniu jednego z nich! Szok! Korek na drodze, wszystko stoi, no bo przecież one są u siebie i absolutnie przeganiac ich nie można. Myśmy byli już za nimi, więc po 15 minutach pojechaliśmy dalej, a reszta nie wiem jak długo stała w „lwim korku”
No i tak mieliśmy „4”, ale do wielkiej piątki brakowało nam lamparta. No i nagle nasz kierowca daje gazu, pędzi jak szalony, bo dostał cynk, że jest kot!!! Siedział sobie na drzewie tuż przy drodze, staliśmy obok niego przez 15 minut i pstrykaliśmy zdjęcia. Był cudny!!! To wprawdzie nie był lampart, ale gepart, ale ostatecznie piątkę zaliczyliśmy z małym minusem