Następny dzień przypadł na Amsterdam, którego nie trzeba chyba specjalnie reklamować. Od początku uderza on holenderskim liberalizmem: dzielnica czerwonych latarni, liczne sklepy ze „sprzętem” zdelegalizowanym w innych częściach świata, bary, kluby... W zasadzie aż trochę głupio zachwycać się jakimiś kościołami, Pałacem Królewskim czy zabudową nad kanałami, gdy w pobliżu tak wiele innych pokus bardziej podnoszących adrenalinę... Niemniej jako nieliczni, spróbowaliśmy i w tym znaleźć inspirację.
Zaczęliśmy od ulicy Damrak, która poprowadziła nas z Dworca Kolejowego do Pałacu Królewskiego na placu Dam. Później była dzielnica czerwonych latarni i plac Nieuwmarkt gdzie mogliśmy podziwiać starą bramę miejską (Waag), funkcjonującą obecnie jako restauracja. Następnym punktem programu muzeum i dom Rembrandta (Rembrandthuis), oraz spacer wzdłuż rzeki Amstel (nazwanej tak od słynnego piwa) aż do "złotego zakrętu" (Gouden Bocht) - prestiżowej dzielnicy, ciągnącej się od Herengracht do Leidenstraat, gdzie można podziwiać, wybudowane wzdłuż kanałów domy najbardziej wpływowych i bogatych postaci w historii Holandii (obecnie siedziby najbardziej wpływowych i bogatych firm). Podczas spaceru, gdy opuszczały nas siły, spróbowaliśmy z lokalnych specjałów, a mianowicie ciasteczek z marihuaną, niemniej tradycyjny holenderski jabłecznik i mocny Duvel okazał się nieco bardziej skuteczny, jeżeli chodzi o regenerację sił.