Na ten moment czeka spora grupa uczestników wycieczki. Mają rodzinne powiązania z miastem.
Dzisiejszy Iwano-Frankowsk aż do 1962 roku czyli przez równo 300 lat nosił nazwę pochodzącą od imienia ojca i syna Andrzeja Potockiego, Stanisława. Było początkowo twierdzą, która miała wzmacniać rubieże Rzeczypospolitej w czasie najazdów Tatarów i wojen z Turkami. To właśnie Stanisławów zatrzymał Turków po zdobyciu przez nich Kamieńca Podolskiego. Mimo oblężenia we wrześniu 1676 roku nie udało im się zdobyć i ograbić miasta. Zniszczyli jednak znacznie fortyfikacje co spowodowało zwolnienie miasta z obowiązku podatkowego wobec Korony. Pod Wiedniem w 1683 roku ginie najstarszy syn Andrzeja Potockiego, Stanisław, który zostaje pochowany w rodzinnej nekropolii jaką jest barokowa kolegiata (obecnie na Majdanie Szeptyckiego). Obecna nazwa miasta pochodzi od Iwana Franki, ukraińskiego pisarza, filozofa i działacza społecznego, który niejednokrotnie bywał w mieście.
Zostajemy zakwaterowani w hotelu Nadia w centrum miasta. Przyjazd we wczesnych godzinach popołudniowych sprawia, że mamy cały wieczór na spokojne zapoznanie się z miastem i spacer po dawnej twierdzy. Najpierw oglądamy okolice hotelu. Wchodzimy do miejskiego parku na który wychodzą okna naszego pokoju. Ze zdziwieniem znajdujemy w nim grobowce z polskimi nazwiskami oraz kaplicę. To dawny cmentarz katolicki starszy od Łyczakowskiego we Lwowie zaorany w latach 80 ub. wieku! Zniszczono setki pięknych grobowców i mogiły powstańców styczniowych i listopadowych oraz legionistów po to, aby w centrum miasta stworzyć park! Teraz pomiędzy niewieloma zachowanymi nagrobkami biegają dzieci, a młode mamy w cieniu drzew usypiają najmłodsze latorośle.
Przechodzimy przez deptak, ładne kamienice, niektóre zniszczone, ale widać, że budowane przez zamożnych i obdarzonych dobrym gustem właścicieli. Miasto było, tak jak większość polskich miast na Zachodniej Ukrainie konglomeratem narodowościowym. Mieszkali tu Żydzi, Ormianie, Ukraińcy i Polacy. Nic dziwnego, że Stanisławów nazywano Małym Lwowem.
Prawdziwe zwiedzanie rozpoczynamy nazajutrz po śniadaniu. Jest 15 sierpnia. Mijają nas ludzie z koszykami w rękach i z bukietami zbóż i ziół, ozdobionych kwiatami. Na rynku wzrok przyciągają wieże trzech barokowych kościołów z przełomu XVII i XVIII w. W monumentalnej kolegiacie NMP – niegdyś mauzoleum założycieli miasta Henryk Sienkiewicz umieścił scenę pogrzebu pana Wołodyjowskiego.
"...Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz! Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?..." - Henryk Sienkiewicz "Pan Wołodyjowski"
Wszyscy to znamy prawda? Jak zemdloną po tych słowach pułkownikową (cudowna pełna kokieterii Magdalena Zawadzka) wynoszą z kościoła stanisławowskiego, jak później rozstępują się rzesze zebrane w kościele, bo przybył sam hetman Sobieski (wspaniały Mariusz Dmochowski), aby oddać ostatni hołd wielkiemu patriocie walczącemu zawsze do końca, człowiekowi, który życie prywatne podporządkował Ojczyźnie.