W Tallinie pogoda już nie była taka przychylna, cały czas padała mżawka dobijająca kogoś kto nie wziął ani żadnej kurtki ani parasolki czyli mnie. W Tallinie mieliśmy przewidziane 10 godzin na zwiedzanie, nie mieliśmy więc żadnego hostelu wykupionego , musieliśmy nasze rzeczy zostawić w przechowalni na stacji. Ruszyliśmy w miasto, było szaro i sennie,ale sie przyzwyczailiśmy. Trafiliśmy na ładną panoramę miasta później do cerkwii a póżniej to już nam kiszki zaczęły grać marsza więc zaczęliśmy szukac czegoś w miare śniadaniowego. Na rynku głównym w zabytkowym budynku w którym znajduje się ratusz miejski znajdowala się również mała knajpka stylizowana na średniowieczną. Właścicielka z mocnym brytyjskim akcentem odgrywała niemalże spektakl zachwalając nam swoje zupy, zdecydowaliśmy sie na zupę z łosia bardzo smakowitą , wreczając nam sztućce zapowiedziała że są to jej ulubione i jeśli spróbujemy ją z nich okraść to rzuci na nas klątwe.Klimat knajpki był rewelacyjny, ubikacja też miała swoja unikalną stylizacje , każdy musiał z niej skorzystac nawet jak mu się nie chciało. gdy przyszła moja kolej jakis Niemiec zaczal sie dobijac z całych sił mimo ze widac było ze jest zajete wtedy Człowiek Jeras rzucił do niego" A zrobić ci drugi Grunwald zaraz?" po polsku oczywiście w żadnym innym języku nie brzmiało by tak dobrze:).
Lucek koniecznie chciał wejśc na mury okalające stare miasto,jednakże między murami były przerwy i nie było możliwości żeby tak przejśc.Zamiast tego chciał sie zadowolić chociaż wejściem na baszte, weszlimy na pierwszą lepszą płacąc zbyt grubo jak za taką watpliwą atrakcje- 4euro za wejscie na baszte w której niemalze nic nie było , poszliśmy zniesmaczeni dalej gdzie stała kolejna baszta która była za free tym razem, poczuliśmy sie jak łosie to chyba skutek tej wypitej zupki na śniadanie. Na tej baszcie też nie było szału ale mimo że nie było wyjścia na mury obronne to wyszlismy na spacer po gzymsie tak żeby Lucek był zadowolony.
Gdy obeszliśmy całe stare miasto dookoła skoczyliśmy na piwo do pubu,Hell Hunt ponoć najstarszego w mieście. Stwierdziliśmy że nie będziemy jeść obiadu w drogim Tallinie tylko później w Rydze a teraz do piwka weźmiemy sobie poprostu przekąski, świńskie uszka,jęzory itp. wzieliśmy jedną tacke na 4 o zgrozo mielismy sobie skubać a wkońcu rzuciliśmy sie na nie jak na danie głównektóre zniknęło w niespełna 5 minut.
Opuściliśmy stare miasto i poszliśmy do portu gdzie stała potężna opustoszała budowla wyglądająca niczym światynia Majów.Jeszcze bardziej intrygujące było to ze gdzieś tam na samym dole było widać ze w jej zakamarkach funkcjonuje jakiś zaklad samochodowy.Pobudzona wyobraźnia odrazu przywołała sceny z GTA gdzie kradzionym autem jechało się do jakiegoś zakladu żaby przemalować furę. Jako że miałem pewne wątpliwości podczas ustalania godziny na tym wyjeździe to troszczenie się o to byśmy zdąrzyli na każdy autokar oddałem Luckowi zwanemu od tej pory Czasownikiem.
Około 17 ryszyliśmy w dalszą podróż.
Lucek koniecznie chciał wejśc na mury okalające stare miasto,jednakże między murami były przerwy i nie było możliwości żeby tak przejśc.Zamiast tego chciał sie zadowolić chociaż wejściem na baszte, weszlimy na pierwszą lepszą płacąc zbyt grubo jak za taką watpliwą atrakcje- 4euro za wejscie na baszte w której niemalze nic nie było , poszliśmy zniesmaczeni dalej gdzie stała kolejna baszta która była za free tym razem, poczuliśmy sie jak łosie to chyba skutek tej wypitej zupki na śniadanie. Na tej baszcie też nie było szału ale mimo że nie było wyjścia na mury obronne to wyszlismy na spacer po gzymsie tak żeby Lucek był zadowolony.
Gdy obeszliśmy całe stare miasto dookoła skoczyliśmy na piwo do pubu,Hell Hunt ponoć najstarszego w mieście. Stwierdziliśmy że nie będziemy jeść obiadu w drogim Tallinie tylko później w Rydze a teraz do piwka weźmiemy sobie poprostu przekąski, świńskie uszka,jęzory itp. wzieliśmy jedną tacke na 4 o zgrozo mielismy sobie skubać a wkońcu rzuciliśmy sie na nie jak na danie głównektóre zniknęło w niespełna 5 minut.
Opuściliśmy stare miasto i poszliśmy do portu gdzie stała potężna opustoszała budowla wyglądająca niczym światynia Majów.Jeszcze bardziej intrygujące było to ze gdzieś tam na samym dole było widać ze w jej zakamarkach funkcjonuje jakiś zaklad samochodowy.Pobudzona wyobraźnia odrazu przywołała sceny z GTA gdzie kradzionym autem jechało się do jakiegoś zakladu żaby przemalować furę. Jako że miałem pewne wątpliwości podczas ustalania godziny na tym wyjeździe to troszczenie się o to byśmy zdąrzyli na każdy autokar oddałem Luckowi zwanemu od tej pory Czasownikiem.
Około 17 ryszyliśmy w dalszą podróż.