Podróż Gaumardżos Gruzja - Gruzińską koleją do Batumi



2012-08-07

Dzisiejszy dzień przyszło mi opisać w knajpie w Batumi, podczas oczekiwania na pociąg do Tbilisi. Spokojnie mogę opisać jak pojawiliśmy się w Batumi. A w tej właśnie knajpie (jakkolwiek ona się nazywa) zjedliśmy pyszne gruzińskie żarcie, nie wiem czy nie najlepsze podczas całego wyjazdu – jak do tej pory oczywiście. Ale przejdźmy do dnia piątego.

Zgodnie z planem wsiadamy do pociągu pierwszej klasy. Na bogato. Przedział dwuosobowy z miejscami do leżenia. Pościel jest. Telewizor i klima również. Przed nami siedem godzin przez zmieniające się krajobrazy Gruzji. Po drodze raczymy się czaczą z Kazbegi, winkiem i parówkami. Parówki to coś bardzo popularnego, bo w sklepach i na bazarach jest tego zatrzęsienie. Po kilku drzemkach dowlekamy się do Batumi.

Pochmurnie i strasznie parno. Klimat się zmienił. Morze Czarne przed nami. Plaże podobno piękne nie są. A niech tam. I tak będzie fajnie. Taksiarz zabiera nas do hotelu Ilikus polecanego przez kogoś na forach. Trafiliśmy jednak gorzej albo to polecenie to lipa. Dostaliśmy dwa zatęchłe pokoje po 20 lari. I taksiarz też wziął wyjątkowo dużo za kurs jak na Gruzję. Niezbyt udany początek pobytu w Batumi. Na szczęście w hotelu nie będziemy zbyt długo przesiadywać. Noce jakoś przetrzymamy.

No to idziemy w miasto. Już po chwili nadciąga ulewa i musimy się schronić na jakimś bardzo ładnym dziedzińcu, na którym na fortepianie gra jakiś grajek. Deszcz przechodzi, a słuchaczy jak nie było tak nie ma. Docieramy nad morze. Szybko musimy jednak zwiewać pod parasol, bo nadchodzi kolejna ulewa. No to się nazwiedzaliśmy. W drodze powrotnej przypadkiem trafiamy do piwnicznej knajpki z fajnym wystrojem. W rogu goście piją czaczę szklankami. A nas obsługa bierze na przeczekanie i po dobrej pół godzinie udaje nam się w końcu namówić kelnerkę na przyjęcie zamówienia. Dobrze trafiliśmy. Żarcie pierwsza klasa. Próbujemy tym razem coś co się na nazywa „ostryj”, czyli kawałki mięsa w pyszny sosie. Do tego bakłażan w paście orzechowej na ciepło i inny rodzaj chaczapuri – tym razem z samym serem. Na początku pomyśleliśmy, że to pizza, ale tak właśnie wygląda to danie. Kuchnia gruzińska jest przepyszna. A goście w kącie piją czaczę dalej. Szklanka za szklanką. Może to jednak dobrze, że do tej pory nie wpadliśmy w ręce żadnego Gruzina, z którym musielibyśmy pić. Nie przetrwalibyśmy. Siedzimy to dosyć długo oglądając występy Gruzinów na olimpiadzie, aż w końcu wracamy klucząc po przepięknie oświetlonych ulicach do naszej stęchłej chatki. Strach się tu nawet położyć. Dobrze, że chociaż wiatrak działa to trochę to stęchliznę przewiewa. Umawiamy się na jutro. Na ósmą, czyli tak jak już wcześniej pisałem, nie oznacza to nic.