Wtorek, 24.VII.2012
Rano staramy się ustalić dokąd właściwie jedziemy, gdyż z przesłanej nam jako e-mail informacji niewiele wynika i Mariola jest pełna obaw, że po prostu ktoś zrobił nam kawał przesyłając nam instrukcje dojazdu, które są bez sensu. Prosimy więc kogoś z recepcji aby zadzwonił pod wskazany numer i dowiedział się czy rzeczywiście to miejsce istnieje i czy mamy rezerwację. Nie od razu, ale po kilku próbach wreszcie udaje się potwierdzić, że mamy rezerwację w jakimś miejscu około 50 km za Hofn niedaleko jeziora Jokursarlon. Pełni nadzieji wstukujemy współrzędne ośrodka do naszego GPS-u i ruszamy w drogę.
Trasa do Djúpivogur i dalej do Hofn to jedna z najbardziej dramatycznych i widokowych, jakimi podążaliśmy w całej Islandii. Zamieniamy się kierownicą. Mariola woli kierować i nie brać odpowiedzialności za nieudane ujęcia kamerą. Niecałe 200 km jedziemy kilka godzin, bo co chwilę musimy się zatrzymać aby zrobić zdjęcia i nakręcić co nieco filmu. Widoki zmieniają się dramatycznie za każdym zakrętem. W pewnym momencie czuję swąd palonych hamulców – to moja wina, bo zapomniałem Marioli przesunąć lewarek od biegów na ręczną możliwość redukcji biegów.
Po drodze zabieramy parę autostopowiczów, Gunes jest Łotyszem a Marta z Polski, a oboje mieszkają od dziecka w Niemczech. Mamy teraz towarzystwo i podróż mija nam szybciej bo prowadzimy ciekawe rozmowy na przeróżne tematy. Oboje mówią świetnie po angielsku, więc możemy łatwo prowadzić rozmowę bez żadnych ograniczeń.
W pewnym momencie w szczerym polu nasz GPS nam oświadcza, że jesteśmy na miejscu. Próbujemy więc teraz po omacku. Zatrzymujemy się przy pierwszym napotkanym domku i pytamy czy słyszeli o tym miejscu. Tak, to jeszcze parę kilometrów dalej. Parę kilometrów dalej jest wyraźnie jakiś mały ośrodek, więc zatrzymujemy się i znowu pytamy. Tak, tak, Gerdi jest jeszcze parę kilometrów dalej, bedzie znak na Hali, trzeba tam skręcić. Rzeczywiście, zgadza się! Zjeżdżamy w stronę fjordu i jesteśmy na miejscu w pięknej okolicy.
Środa, 25.VII.2012
Geografowie przez wiele lat zastanawiali się nad prawidłowością nazw Islandii i Grenlandii, które odpowiednio znaczą “Ziemia Lodowa” i “Ziemia Zielona”, czyli wręcz odwrotnie w stosunku do rzeczywistości. Podejrzewano wręcz, że albo odkrywcy tych stron pomylili oba lądy, albo też wczesni geografowie pomyłkowo przekręcili obu wyspom nazwy. Z pomocą przeszli historycy, którzy ustalili, że obie nazwy są jednak jak najbardziej prawidłowe i nadane zgodnie z intencją ich odkrywców i pierwszych osadników. To, że zielona Islandia została ochrzczona “Ziemią Lodów”, zawdzięcza w dużej mierze wielkim lodowcom Vatnajokull i Myrdalsjokull. A że przypływający do Islandii Wikingowie zwykle przybywali od południa, to ich oczom zawsze ukazywały się wspaniałe lodowce oraz przykryte czapami wiecznego śniegu wulkany. A południowa Grenlandia, której południowe krańce leżą o wiele dalej na południe niż Islandia, rzeczywiście miejscami jest bardzo zielona… Zatem dzisiaj zobaczymy tę “prawdziwą Islandię”, czyli miejsca, od których wzięła się nazwa całej wyspy.
Naszym wczorajszym towarzyszom podróży zaproponowaliśmy, że jeśli zechcą się zgodzić na częste przystanki filmowo-zdjęciowe, to chętnie ich weźmiemy z sobą aż do Vik, na co z radością przystają. Dziś jest ten trzeci dzień brzydkiej pogody. Gdy przyjeżdżamy nad jezioro Jokulsarlon, wszystko jest zasnute gęstą mgłą. Ponieważ mamy dziś w perspektywie niezbyt długi odcinek do przejechania, to postanawiamy poczekać mając nadzieję, że mgła się podniesie. Po godzinie rzeczywiście mgła nieco ustępuje i decydujemy się na krótki rejs amfibią po jeziorze Jokulsarlon. Największa frajda takiej przejażdżki to moment gdy wielki pojazd wjeżdża do wody a później gdy ze zgrabnej łodzi staje się na powrót ociężałym pojazdem.
Kontynuujemy naszą podróż na zachód wzdłuż lodowca Vatnajokull. Pogoda niestety nie zachęca do spacerów po lodowcu. Decydujemy się w dwóch miejscach na podejście do czoła lodowca lub na krótki spacer po jego masywie. W miarę zbliżania się do Vik, celu naszej dzisiejszej podróży, pogoda się robi coraz ładniejsza. Witamy to z nieukrywaną radością, ale jednocześnie żałujemy, że rozpogodzenie nie nastąpiło kilka godzin wcześniej. Trochę się pocieszamy, że rozpogodzenie może być tylko lokalne…
Żegnamy się serdecznie z Martą i Ginesem i zostawiamy ich na przepięknie położonym campingu a sami wracamy kilka kilometrów do naszego hotelu.