Sobota, 21.VII.2012
W Islandii trudno jest zaplanować cały pobyt z góry, bo nigdy nie wiadomo ile czasu potrzeba aby dojechać na miejsce, jaka będzie pogoda lub czy zwierzęta, które planujemy zobaczyć akurat zechcą się pokazać. Z drugiej strony trudno jest też zdać się zupełnie na przypadek, ponieważ podróżujemy w czasie szczytu turystycznego a miejsc noclegowych w Islandii nigdy nie ma za dużo, więc nie chcąc ryzykować noclegu w samochodzie, jakieś rezerwacje na parę dni naprzód musimy jednak zrobić. W Akureyri zaplanowaliśmy zostać 3 dni.
Koniecznie chcieliśmy zobaczyć wieloryba, a że ponoć nie ma na to lepszego miejsca w całej Islandii niż rejon północnych fjordów, to na wszelki wypadek w Akureyri zaplanowaliśmy dłuższy postój. Przy śniadaniu snujemy plany na dzisiejszy dzień i decydujemy się aby zobaczyć największe atrakcje wokół naszej bazy wypadowej. Nasz pierwszy przystanek to wodospad Godafoss, przez niektórych zaliczany do czołówki światowej pod względem swej urody. Nasyciwszy wzrok postanawiamy zmienić nasze plany i rezerwujemy nocleg w Egilsstadir tym samym skracając nasz pobyt w Akureyri. Jednocześnie postanawiamy nie kontynuować naszej podróży do wodospadu Dittifoss i Krafli a zmienić kierunek na Husavik aby tam popróbować szczęścia z wielorybami.
Wypływamy w morze czymś, co przypomina kuter rybacki po odpowiednich przeróbkach. Ubieramy się w specjalne kombinezony, bo ma chlapać i pryskać. Po wyjściu z portu naszym stateczkiem zaczyna nieźle kołysać. Dla nas szczurów lądowych taka aura to już jest przygoda sama w sobie, a to przecież dopiero początek polowania na wieloryby. Jest!!! Wynurza się wielkie cielsko niczym kadłub okrętu podwodnego. Jeden raz, drugi, po czym zanurza się machając nam na pożegnanie wielkim ogonem. To znak, że wielki ssak udaje się na głębokie nurkowanie i nie zobaczymy go przez jakies 40 minut. Widok imponujacy! Dryfujemy szukając szczęścia i czekając na następne okazy. Jest następny humback. Pierwszy sygnał to pióropusz pary wypuszczany z tyłu głowy, który często można zauważyć już z dużej odległości. Ruchy wieloryba są o wiele bardziej powolne i majestatyczne niż delfina i ten często wykonuje szereg wynurzeń nim ostatecznie zanurkuje wcześniej machając w powietrzu ogonem. W sumie jesteśmy świadkami około 10 wynurzeń wielorybów. Najbardziej spektakularne były 2 pierwsze, ale każde pojawienie się humpbacka było dla nas dużym przeżyciem. Teraz z radością witamy kurs powrotny do Husaviku. Nauczeni doświadczeniem przezornie usadawiamy się na rufie za budką sternika – to nam pozwala uniknąć chluśnięć i ochlapania od stóp do głów. Z ulgą schodzimy na ląd :-)
Ponieważ w naszym hotelu jest łatwy dostęp do pralki i suszarki, więc korzystamy z okazji i robimy wieczorem pranie. W Islandii gorącej wody jest w bród, bowiem wykorzystuje się naturalne gorące źródła, które są tu wszechobecne. Jedynym minusem tego jest towarzyszący zapach siarkowodoru gdy leje się z kranu gorąca woda. Lecz jeszcze w Reykjaviku miła sprzedawczyni nas pouczyła, że taki fenomen występuje tylko przy wodzie gorącej lecz zimną można pić bez żadnych obaw w całej Islandii i tak rzeczywiście było. Zimna woda była zawsze jak źródlana i krystalicznie czysta. Wracając jednak do tematu prania, to chyba zimną wodę w naszym hotelu musiano oszczędzać do specjalych zastosowań, bo gdy próbowaliśmy nastawić pranie na letnią wodę, to ta okazała się wrzątkiem, a dopiero po zmianie na zimną, zaczęła się lać tylko gorąca. Nawiasem mówiąc, na kurkach do gorącej wody przy prysznicach sa specjalne zabezpieczenia aby nie odkręcić za bardzo gorącej wody, bo grozi to poważnymi poparzeniami.
Islandczycy są niezwykle mili i pomocni. Gdy wieczorem zasiadamy w świetlicy z komputerem by internetowo zrobić rezerwację hoteli na następne dni dzielnie nam w tym pomaga cała rodzina islandzka radząc gdzie się najlepiej zatrzymać i ile czasu przeznaczyć na poszczególne odcinki. Gdy się okazało, że wyczerpaliśmy wszystkie dostępne nam środki w znalezieniu noclegów w Egilsstadir i Hofn, miła para przychodzi nam jeszcze raz z pomocą. Przywołują z pamięci różne miejsca, których nie ma w żadnym z naszych przewodników ani na mapie i zaczynają sami szukać na internecie i nawet dzwonić ze swojego telefonu. Tłumaczą nam, że południe Islandii jest wyjątkowo ubogie w bazę turystyczną a jednocześnie jest bardzo popularne o tej porze roku. Wreszcie udaje się nam, a raczej im, znaleźć lokum kilkadziesiąt kilometrów za Egilsstadir i za Hofn. W podzięce częstujemy ich kupionym na lotnisku w Warszawie Krupnikiem i wedlowskimi czekoladkami…
Niedziela, 22.VII.2012
Wczoraj udało nam się wykonać główny punkt programu naszego pobytu w Akureyri, więc możemy jechać dalej o jeden dzień wcześniej. Mamy dziś dość krótką trasę, bo do Reykjahlid położonego nad jeziorem Myvatn jest niewiele ponad 100 km. W sumie jest dość ciężko przewidzieć po raz któryś ile czasu by nam było potrzebne na zapoznanie z się z tym miejscem. Zaplanowaliśmy cały dzień, ale w sumie miejsce nie jest aż tak bardzo spektakularne jak sugerowały to przewodniki. W naszym kajeciku przyznajemy tylko 3 gwiazdki w skali 10. Mamy za to nareszcie trochę czasu dla siebie i na napisanie kilku kartek do najbliższych.
Poniedziałek, 23.VII.2012
Oglądamy pola gejzerowe Namafjall, krater wulkanu Krafla, krater Viti, kanion Asbyrgi. Śpimy w malutkiej miejscowości 22 km za Egilsstadir.
Z czternastu dni spędzonych w Islandii trzy były absolutnie fatalne pod względem aury a drugi z nich miał właśnie miejsce dziś. Rano jest zimno, mokro i mgliście i wygląda tak, jakby się zaniosło przynajmniej na cały tydzień. Pierwszym punktem naszej dzisiejszej trasy są pola gejzerowe Namafjall. Mamy szczęście, bo się na tyle przeciera, że możemy przynajmniej odróżnić wodne opary buchające z ziemi od mgły.
Teraz kierujemy się w stronę wulkanu Krafla. Niestety mgła wraca i widoczność robi się coraz gorsza. Gdy przybywamy nad krater Viti, znajdujące się wewnątrz niego jezioro jest ledwo widoczne. Żałujemy utraty pięknego widoku, ale musimy się z tym pogodzić już po raz drugi w czasie naszej podróży. Czekanie na podniesienie się mgły nie bardzo ma sens, bo taki stan rzeczy może trwać choćby cały dzień. Ruszamy więc w dalszą podróż do wodospadów Selfoss i Dettifoss modląc się jednocześnie do wszystkich nordyckich Bogów o lepszą pogodę. Bogowie chyba nas choć trochę wysłuchali, bo gdy przyjeżdżamy na miejsce, mgła się trochę podniosła i oba wodospady ukazały się nam w pełnej krasie. Dettifoss uchodzi za najpotężniejszy wodospad w Europie i jego wielkość i potęga nie są ani trochę przesadzone.
Podążamy coraz bardziej na północ w stronę słynnego kanionu Asbyrgi. Ogólnie rzecz biorąc drogi w Islandii są znakomicie oznakowane. Jedyny mankament jaki się pojawia czasami to niezgodność bazy danych w naszym GPS-ie oraz naszej skadinąt świetnej i bardzo dokładnej mapy z rzeczywistością. Najpierw nam się nieco wydało podejrzane, że droga, która od pewnego czasu jedziemy bardzo się zwężyła, żwir stał się bardziej wyboisty (bo asfaltu już od dawna nie było) a na dodatek zaczynamy przejeżdżać przez wyschnięte koryta rzek… Ale jedziemy twardo dalej, w końcu mamy do przejechania tylko kilkadziesiąt kilometrów. W końcu wyjeżdżamy na główniejszą drogę. Spoglądam na drogowskaz przy wjeździe na drogę, z której właśnie wyjeżdżamy, a tu na niej wyraźnie jest litera F przed numerem – ostrzeżenie, że droga jest przeznaczona tylko dla samochodów z napędem na 4 koła i wysokim zawieszeniem. Pierwszy warunek spełniamy, lecz drugiego już nie… Mieliśmy szczęcie J
Odnajdujemy wjazd do kanionu, który właściwie nie jest kanionem a przynajmniej klasycznym kanionem. Asbyrgi ma kształt podkowy. Jego pionowe ściany sięgają kilkudziesięciu metrów a wewnątrz jest bajecznie zielono. Pogoda jest co prawda daleka od ideału, ale na tyle się wypogadza, że postanawiamy zrobić sobie spacer po wnętrzu Asbyrgi. Warto było nadrobić około 200 km drogi aby tu przyjechać. Z perspektywy czasu odnoszę wrażenie, że to było jedno z najpiękniejszych miejsc w Islandii.
Do “Jedynki” wracamy inną drogą, tak że teraz wodospady Selfoss i Dittifoss mijamy z prawej strony. Znowu zaczyna padać deszcz. Widoki są niezwykle osobliwe: jak okiem sięgnąć wszystko jest szaro-czarne, łącznie ze żwirową drogą… W okolicach Egilsstadir krajobraz się zaczyna gwałtownie zazieleniać. Nasz hotel jest położony kilkanaście kilometrów w bok od głównej trasy nad jeziorem w lesie!! Las w Islandii jest czymś unikalnym. Jest nawet żart na temat islandzkich lasów: Co zrobić jeśli się człowiek zgubi w lesie w Islandii? Należy wstać! J
Jest to najpiękniejszy ośrodek, w jakim nam przyszło się zatrzymać w Islandii. Pod względem kulinarnym jest to również miejsce numer jeden. Na kolację jest smorgasbord, ale nie jakiś tam bufet, lecz cała gama najznakomitszych kulinarnych przysmaków reprezentujących częściowo kuchnię islandzką a częściowo zapożyczonych z innych stron świata. Z rzeczy, które udało mi się zapamietać muszę wymienić i polecić natępujące:
Wędzona na zimno gęś
Wędzona na zimno konina
Suszona konina
Wędzona na zimno baranina
Śledź z korzeniami na słodko
Śledź w skórce pomarańczowej
Wędzony dorsz w oleju z lemon grass
Pasztet z renifera
Pasztet z owoców morza
Miniaturowe krewetki z chipotle
Gravlax (marynowany łosoś)
Lox (wędzony na zimno łosoś)
Gullur czyli “języki dorsza”