Z Bergen postanowiliśmy udać się wgłąb lądu, z nadzieją że tam jest lepsza pogoda. Ruszyliśmy w kierunku wschodnim. W Voss zabrała nas para austryjaków camperem i zupełnie przypadkowo dotarliśmy z nimi do Flam. W dalszą drogę ruszyliśmy pieszo, piękną doliną głęboko wcinającą się w wysokie góry. Spaliśmy na pięknych wysokogórskich łąkach, w opuszczonych wioskach. Na trzeci dzień dotarlismy do Myrdal. W tym miejscu kończyły się wszystkie drogi ooprócz jednej - kolejowej. Wsiedliśmy do pociągu, na gapę, z założeniem, że najwyżej wysadzą nas na najblizszej stacji. Kontrola biletów nas ominęła, a do tego poczęstowano nas kanapkami. Sami wysiedliśmy na najbliższej stacji - Finse na wysokości 1222 m n.p.m. Zerknęliśmy na naszą super mapę samochodową i wpadliśmy na genialny pomysł, że jeśli będziemy szli cały czas na południe to ominiemy Hardangerjokulen (lodowiec na płaskowyżu na wysokości ok 1800 m n.p.m.) i po 3-4 dniach powinniśmy dojść do głównej drogi.
Ruszylismy początkowo wydeptaną ścieżką, później od kamiennego kopczyka do kopczyka, a następnie poprostu na południe. Przekraczaliśmy kolejne strumienie. Okolica była zupełnie pusta i płaska jak stół. Żadnej roślinki, nawet mech tam nie rósł. Lodowiec wyszlifował wszystko na gładko, nawet najdrobniejsze kamyki pozabierał. Pogoda się oczywiście załamała, zaczął padać deszcz ze śniegiem, a do tego zdawało mi się że wiatr mnie zaraz przewróci i będzie turlał po idealnie płaskiej okolicy. Mokre i sztywne dżinsy zamieniłem na krótkie spodenki. Tak było jakos przyjemniej. Przez wiele godzin nie mogliśmy znaleźć najmniejszego załomu skalnego, gdzie byłaby szansa na postawienie namiotu i wbicie szpilek. W końcu udało się. Zgrabiałymi z zimna rękami uruchomiliśmy kuchenkę. Załom skalny i namiot chronił przed deszczem i wiatrem. Folia przywiązana do namiotu tak hałasowała, że ciężko było rozmawiać, a o zaśnięciu nie było mowy. Następnego dnia postanowiliśmy wrócić tą samą drogą do Finse. Nie mieliśmy pojęcia jak daleko daliśmy radę przejść poprzedniego, nie było żadnego punktu odniesienia, a na naszej mapie w skali 1:2 000 000 - 1 cm to 20 km. Skorzystaliśmy z pociągu, sprawdzoną metodą i wysiedliśmy na najbliższej stacji, kilkadziesiąt kilometrów na wschód.
Nasze plecaki robiły się coraz lżejsze i bardziej puste. Chcąc, czy nie chcąc kierunek naszej wędrówki zmieniał się na południe. Trzymaliśmy się głównych dróg. Trzeci tydziej powoli mijał i coraz głębiej zagladaliśmy do plecaka. Przecięliśmy z zachodu na wschód region Norwegi o znajomej nazwie Telemark, ominęliśmy Oslo, skracając drogę przez Oslofjorden. Norwegia powoli zostawała na północy.