Zachodnia Norwegia, zwłaszcza fiordy są piękne i zapierają dech w piersiach. Wiem, bo widziałem na widokówkach ;) My widzieliśmy mgłę, ołowiane niebo, mgłę, wodę w każdym odcieniu szarości, mgłę, chmury no i oczywiście mgłę. Mielismy pecha, takiego lata najstarsi norwegowie nie pamiętali, chociaż było to dla nas marnym pocieszeniem. Przez ta pogodę ruch na drogach ustał niemal całkowicie.
Nad Innviksfjorden zmarnowaliśmy 3 dni, próbując się stąd wydostać. Zdawało się że nasz los się odmieni. Zabrały nas dwie panie miniaturowym jeepem. Jedna z nich była po kilku drinkach i gadała non stop. Podpytywała skąd, po co itd. Co prawda zrozumiała 'geologist' jako 'jornalist', a może właśnie dlatego zaprosiła nas na "party on the ship". Chwilę później wybuchła awantura pomiędzy koleżankami (oczywiście po norwesku), a my mieliśmy przed sobą kolejną noc w mokrym, dziurawym namiocie. Rozbiliśmy się nad samym fiordem, tęsknym okiem spoglądając "on the ship". Na pocieszenie rankiem przypłynęła do nas foka i pluskała się kilka metrów od nas.
Z dalszej podróży do Bergen pamiętał kierowcę, który częstował nas czym tylko miał w samochodzie, a miał tyle jakby to on się wybierał na Nord Cap. Od 2 tygodni tak się nie najadłem. Nasza dieta była dość uboga, przykładowe menu to np. pure z sosem pieczeniowym jasnym, albo kus kus z sosem pieczeniowym ciemnym, albo płatki ryżowe ze smakiem. Konserwę (jedną na pół) zostawialiśmy na te gorsze dni, kiedy dostawaliśmy w kość.
W taki oto sposób dotarliśmy do Bergen, gdzie oczywiście padało. postanowiliśmy, że nie bedziemy szukać noclegu. Spragnieni cywilizacji, pchani stadnym instynktem chcieliśmy spędzić noc wśród ludzi. Zostawiliśmy plecaki na dworcu i ruszyliśmy na starówkę. Po krótkim zwiedzaniu zrobiło się późno i postanowiliśmy zaszaleć. Starannie wybraliśmy najtańszy bar i zamówiliśmy po kuflu piwa (o zgrozo, w przeliczeniu po 35 zł). Czas nam szybko minął, koło 1 w nocy zrobiło się pusto wokoło, a nasze szklanki juz dawno wyschły. Skierowaliśmy się na dworzec, aby tam doczekać rana. Jakie ogromne było nasze zaskoczenie, gdy zastaliśmy zamknięty dworzec kolejowy z naszymi bagażami wewnątrz. Robiło się coraz zimniej i wietrzniej, na szczęście przestało padać. Rozpoczęliśmy wędrówkę po nocnym Bergen szukając jakiegoś zacisznego, ciepłego miejsca. Oczywiście byliśmy jedynymi spacerowiczami o tej porze w mieście. Wszystkie przejścia podziemne były monitorowane i nie chcieliśmy się głupio tłumaczyć. Były 2 miejsca w których spędziliśmy godziny w oczekiwaniu na ranek i otwarcie dworca. Wiata przystanku autobusowego pozwalała usiąść, rozprostować nogi, lecz strasznie wiało, przez co było bardzo zimno. Budka telefoniczna była cieplejszym miejscem, ale musieliśmy w niej oczywiście stać. Ależ ja wtedy zmarzłem, wtedy jeszcze myślałem że już zimniej człowiekowi być nie może.