Po 3 godzinach dojeżdżamy do Probolingo, gdzie przesiadamy się na kolejnego busa i pnąc się ostro w górę w godzinę dojeżdżamy do Cemoro Lawang, a konkretnie do bardzo miłego Yoschis Hotel (138k IDR/economic room ze śniadaniem). Okolica szczyci się wyjątkowym górskim klimatem, wreszcie można odetchnąć od szaleńczych upałów. Każdy dzień wygląda tutaj niemal identycznie, tzn. do mniej więcej 9 rano jest w miarę pogodnie, po czym przez całą resztę dnia leje. Nic dziwnego, że większość turystów przyjeżdża wieczorem, o 3 rano jedzie do parku narodowego na wschód słońca i po śniadaniu wyjeżdża z Bromo. My jednak postanowiliśmy zostać dłużej i przez 3 dni oglądaliśmy istny dzień świstaka... Pierwszego dnia, bynajmniej nie skoro świt, wynajęliśmy motocykl wraz z kierowcą (200k IDR), który zabrał nas do parku narodowego Bromo (3 dniowa wejściówka 25k IDR/os). Stąd po kwadransie wspinaczki osiągnęliśmy krater wulkanu. Krawędź krateru była niezwykle wąska, za to widok z tego miejsca był niesamowity, ogromna czeluść, z której wydobywała się para. Mieliśmy wyjątkowe szczęście bo tego dnia pogoda była wyśmienita, więc mogliśmy napawać się widokami do woli. Zwiedziliśmy jeszcze położoną u stóp wulkanu świątynię, po czym nasz kierowca zabrał nas jeszcze na sawannę porośniętą dzikim koprem. Wreszcie wracamy do hotelu na obiad, w którym już zostajemy do końca dnia, gdyż za oknami szaleje potężna burza. Nazajutrz rano mamy w planach pojechać na punkt widokowy, ale o 6:00 rano cała okolica tonie we mgle, dlatego odwołujemy wyjazd. Wracamy do łóżka i wstajemy ponownie dopiero o 9:00. O dziwo nie pada choć jest dalej mglisto. Postanawiamy pospacerować po okolicy i tym sposobem zlatuje nam pół dnia. Po południu znowu nadciągają chmury i wraca deszcz. Z braku zajęcia oglądamy przy piwie futbolową ligę indonezyjską i dyskutujemy z poznanym w busie Amerykaniem. O 6:00 rano wyruszamy znowu motorem z kierowcą na punkt widokowy (150k IDR). Zdążamy na pierwsze promyki wschodzącego słońca, które pięknie rozświetlają okolicę i otaczające nas wulkany. Po wykonaniu całej masy zdjęć, wracamy do hotelu na śniadanie, regulujemy nasz rachunek i busikiem wracamy do Probolingo. Tutaj czeka na nas kolejny busik, którym pojedziemy do Yogyakarty (175k IDR/os). Okazuje się jednak, że w podstawionym pojeździe nie działa klima i w związku z tym przesiadamy się do kolejnego busa. Ale i to nie jest finalny pojazd, gdyż lądujemy znowu w tym samym busie bez klimy. Cóż zapłaciliśmy dużo więcej za jazdę w lepszych warunkach niż lokalne bemo, a wyszło jak zawsze... O niewiarygodnych wyczynach naszego kierowcy nawet nie warto wspominać, ważne że po 12 godzinach szaleńczej jazdy dotarliśmy w końcu późno w nocy do Yogyakarty. Na znalezienie dobrego noclegu o tej porze nie mamy szans, więc decydujemy się na pierwszy lepszy (100k IDR/pokój) w okolicy ulicy Sastrowijayan. Wykończeni morderczą podróżą zasypiamy w ekspresowym tempie...