Po 10 godzinach wreszcie docieramy do granicy. Tu czeka nas dość wnikliwa kontrola, celnicy skrupulatnie przejrzeli zawartość naszych plecaków, zaglądając nawet do kosmetyczki. Jak wiadomo do Singapuru nie wolno wwozić pod karą śmierci narkotyków, ale co ciekawe także zwykłej gumy do żucia... No i jesteśmy w Singapurze czyli przenosimy się w przyszłość. Takie przynajmniej mamy wrażenie widząc ogromne budynki i futurystyczną architekturę. Trudno uwierzyć, że to Azja! Autobus wysadził nas w centrum i nieco oszołomieni otaczającym nas podmuchem XXIIw. na piechotę dotarliśmy do hostelu w indyjskiej dzielnicy. Było późno, więc wędrując mogliśmy podziwiać miasto oświetlone mnóstwem neonów i świateł – naprawdę to podróż do przyszłości. Hostel, choć rezerwowany w ciemno, pośpiesznie w Tanah Rata, bardzo nam przypadł do gustu: czysty i bezpieczny (jak wszystko w tym kraju) ujął nas domową atmosferą. Przy okazji jak na ogólną drożyznę Singapuru był niedrogi, miał też w cenę wliczone całkiem syte śniadanie. Odświeżyliśmy się nieco i ruszyliśmy na krótki spacer po najbliższej okolicy przysiadając na chwilę w hotelowej knajpce (cena kufla piwa niestety zniechęca do picia). Przed zaśnięciem udało nam się jeszcze zarezerwować przez internet lot na Bali u lokalnego przewoźnika JetStar (100 USD/os). Całe następne dwa dni poświęciliśmy na zwiedzanie tego niezwykłego miasta. Wędrowaliśmy ulicami co chwilę zachwycając się kolejnym niesamowitym budynkiem, co krok odkrywając coś zaskakującego. Sięgające nieba wieżowce zostały niezwykle płynnie wtopione w niskie, zabytkowe, barwnie pomalowane kamienice. Pomimo bardzo intensywnej zabudowy nie brakuje zieleni, a na większości skwerów stoją wesołe, przyjemne dla oka pomniki. Drugiego dnia pobytu w Singapurze wybraliśmy się do ogrodu botanicznego, pierwotnie zakładając, że dwie godziny wystarczą na jego zwiedzenie. Skończyło się na czterech i uczuciu niedosytu, gdyż różnorodność bujnej roślinności, a zwłaszcza fantastyczne orchiderarium (5 SGD/os) wciągnęła nas bez reszty. Odwiedziliśmy też Park Santosa (1 SGD) - czyli azjatyckie wesołe miasteczko, ale okazało się bez żadnych rewelacji i szybko stamtąd uciekliśmy. To co podobało mi się najbardziej to niezwykłe połączenie nowoczesności z kulturą. W każdej dzielnicy (a jest ich tu wiele, m.in. chińska, indyjska) można poczuć indywidualny klimat i tradycję mieszkańców i oczywiście skosztować narodowej kuchni. Pełna tolerancji mieszanka tak wielu kultur pozwala zrozumieć co naprawdę oznacza kosmopolityzm. Po trzech dniach z żalem opuściliśmy Singapur przekonani, iż jeszcze tutaj wrócimy. Metrem bezpośrednio dojechaliśmy do lotniska i z lekkim opóźnieniem wystartowaliśmy w dalszą podróż, na Bali.
Podróż Lato bez końca - podróż do przyszłości
2012-05-29