2011-05-04

Tulum - pewnie nikogo nie zdziwię stwierdzeniem, że Majowie rasą żeglarzy nie byli. Dlatego dosyć sporym zaskoczeniem było jedyne albo jedne z nielicznych miast portowych. Zarządzane najprawdopodobniej przez kastę bogatych kupców prosperowało od X w n.e. aż do czasów konkwisty czyli XV/XVI w. Samo „miasto” czy to co z niego pozostało zajmuje w sumie niewielką powierzchnię. Obojętnie gdzie się stanie można objąć wzrokiem całe miasto otoczone wysokim murem obronnym wraz z czterema charakterystycznymi basztami, wieżami obronnymi na każdym rogu. Poza najbardziej znanym budynkiem zwanym „El Castello” zachowało się całkiem sporo budowli. Motywem przewodnim zdobnictwa są płaskorzeźby przedstawiające tzw. Zstępującego Boga czy też Boga Pszczół. Gdy Hiszpanie po raz pierwszy wylądowali na wybrzeżu zastali świetnie prosperujący, kolorowy ośrodek handlowy. W mieście pozostało dwóch żeglarzy. Jeden z nich ożenił się z miejscową Indianką. Zaś w 1517 r pomógł odeprzeć hiszpańską inwazję. Niestety jeszcze przed końcem stulecia miasto zupełnie wymarło. Dziś Tulum już nie zachwyca kolorytem. Dziś powala na kolana widok El Castillo zawieszony nad białą plażą i seledynowym morzem. Uroku dodaje tropikalna roślinność, kwiaty, palmy, wszędobylskie iguany i innego rodzaju podejrzane gadziny i indywidua. Jako, że upał nam dopiekł aż miło było się pokrzepić butelczyną miejscowego piwa przed dalszą podróżą do Xel Ha....czyli raju nurkowania, babrania się w błękitnej lagunie, wyżerki, i całej maści innych atrakcji skierowanej głównie dla dzieciaków oraz ich wynudzonych rodziców. Xel Ha ma jednak i walory dla nas. Pełno tam uroczych zakątków z kilkoma leżakami pod parasolką. Udało się nam zająć jedno takie ustronie. My nie widzieliśmy nikogo i nikt nie widział nas. Tylko my, laguna i drzemka pod parasolką. Nudnawo, ale jakże relaksująco...