Kiedy jest się pierwszy raz w Rzymie,chce się zobaczyć jak najwięcej. Jednak rozterki i walka z samym sobą są nieuniknione. Kuszą nas uliczki z dala od turystycznych szlaków, chciałoby się wędrować po Wiecznym Mieście swobodnie, bez presji czasu, zaglądając tu i tam ...przysiadając gdzieś na murku albo na brzegu fontanny, żeby chwilę odpocząć...pozachwycać się jakimś zaułkiem, miejskim zakamarkiem. Trafić do kafejki albo restauracyjki, gdzie nie ma turystów a miejscowi pałaszują swoje ulubione potrawy, piją nieznane nam z marketu wino. Bardzo kuszącą perspektywę odsuwamy jednak na bok. bo na pytanie, czy uda się nam kiedyś wrócić do Rzymu, nie potrafimy odpowiedzieć. A jeśli nie...odpowiedź nasuwa się sama. Warto zobaczyć, jeśli jest to możliwe to, co świat już dawno uznał za wspaniałą schedę kulturową i historyczną po naszych przodkach. Grzecznie więc przed ósmą rano stanęliśmy pod Muzeum Watykańskim ( jednym z naszych strategicznych celów pobytu w Rzymie), z dużą frajdą obserwując jak kolejka za nami przyrastała w niesamowitym tempie. Z miejsca poczuliśmy się lepiej i dalsze oczekiwanie na wejście odbywało się już w dobrym nastroju i samopoczuciu. Oglądający te zdjęcia mogą spytać dlaczego utrwaliłam tak dużo sklepień. To bardzo proste. Tylko to, co w górze było dostępne dla fotografującego. Ale nie żałuję, bo są one naprawdę przepiękne. Nigdzie wcześniej nie widziałam sklepień i ścian, co do centymetra kwadratowego zagospodarowanych malowidłami i pięknymi detalami architektonicznymi. Wszystko inne zobaczyliśmy ale sfotografować się tego nie dało. Towarzyszył nam przez cały czas pobytu w muzeum płynący nieprzerwaną falą tłum. Zwiedzenie Muzeum Watykańskiego dostarczyło nam tylu wspaniałych wrażeń, że po wyjściu na zewnątrz byliśmy zgodni...na dzisiaj dość!