Środa, 4.I.12
Do Belize City postanawiamy pojechać taksówką z kierowcą, z którym pojechaliśmy do Xunantunich i Kahal Pech. W ten sposób skracamy podróż o około godzinę. W porcie kupujemy bilet na taksówkę wodną do San Pedro, miasteczka leżącego na wysepce Caye Ambergis. Podróż ma trwać niecałe 2 godziny… Morze jest miejscami niezbyt gładkie i rejs nam się dłuży, bowiem niewielka i szybko płynąca łódź podskakuje na falach niemiłosiernie, więc gdy docieramy do miejsca przeznaczenia, to z wielką przyjemnością chwiejnym krokiem wchodzimy na molo. Jeszcze tylko kilka minut taksówką i jesteśmy w naszym ośrodku. Możemy teraz rozpocząć ostatni i najbardziej relaksujący epizod naszego pobytu w Belize… Pogoda jest wymarzona – niezbyt gorąco, słonecznie i do tego ta lekka bryza od morza.
Czwartek, 5.I.12
Być w Belize nad M.Karaibskim i nie widzieć rafy, to tak jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. Oboje nie jesteśmy wielkimi miłośnikami sportów wodnych, ale obowiązek nam nakazuje przezwyciężyć lenistwo i drobne uprzedzenia i lądujemy w małej motorówce, która podskakując na falach wiezie nas w miejsce, gdzie spotkamy sie z rafą i podwodnym życiem. Dodatkową ostrogą dla podjęcia tego wyzwania jest aparat do podwodnych zdjęć, który nam użycza divemaster. Maja karta, jego aparat – taki układ, który bardzo nam odpowiada. Miejsce, w którym nam przychodzi nurkować jest dość ciekawe, lecz definitywnie ustępuje innym miejscom, w których przyszło nam już wcześniej pływać z rurką, jak Zanzibar czy Playa del Carmen w Meksyku, ale dla mnie fascynujace tym razem okazały sie zwierzęta, z którymi wcześniej nigdy nie pływałem. Bardzo blisko podpłynął do nas żółw zielonogrzbiety, niewielkie stadko tarponów a na koniec pojawiło się kilka rekinów… A największa frajda polegała na tym, że mogłem to wszystko uwiecznić na zdjęciach, które wyszły zadawalająco J A więc plan na wyspie mamy wykonany J
Piątek, 6.I.12
Dziś jest nasz ostatni pełny dzień na wyspie, który postanawiamy spędzić na przyglądaniu się wyspiarskiej codzienności. Wyspa jest długa na kilka kilometrów, lecz wąska i idąc główną ulicą po obu stronach widać morze. Przy ulicy jest małe lotnisko obsługujące ruch miedzy innymi wyspami i Belize City. Wchodzimy do środka – to chyba najśliczniejszy mały port lotniczy na świecie. Poczekalnia i zarazem sala odpraw i biura mieszczą się w sali wielkości może 100 m kwadratowych. Pośrodku okien wychodzących na pas startowy jest wielkie akwarium z tropikalnymi rybkami a po obu stronach stoją pięknie udekorowane choinki – znak, że wciąż są Święta Bożego Narodzenia. Pytamy o cenę do Belize City, jest całkiem przystępna, więc postanawiamy wrócić samolotem zamiast kolebać się przez 2 godziny na niezbyt spokojnym na pewnych odcinkach morzu.
Sobota, 7.I.12
Nadchodzi wreszcie czas powrotu. Wpół do drugiej jedziemy na lotnisko, skąd małym śmigłowym samolotem polecimy prosto na lotnisko w Belize City. Lot odbywa się na niewielkiej wysokości, co daje doskonałą perspektywę do przyglądnieciu się filigranowym wysepkom usianym na szmaragdowym morzu. Po 20 minutach lądujemy na międzynarodowym lotnisku w Belize City. Ta międzynarodowość jest oczywiście bardziej z nazwy, gdyż najwięcej jest tu właśnie takich awionek, jaką przylecieliśmy. Po dwóch godzinach wsiadamy do nieco większego samolotu, którym polecimy do San Salvador, stamtąd do Guatemala City, skąd już wreszcie do domu. Królestwo Mayów żegna nas zachodzącym słońcem powoli kryjącym się wśród wulkanów pierścienia ognia…
Kilka refleksji…
Belize jest krajem małym, lecz bardzo urozmaiconym i zróżnicowanym. Dla miłośników nierozwiązanych zagadek przeszłości i owianych mgłą tajemnicy ukrytych do dziś w dżungli ruin miast zaginionej cywilizacji Mayów Belize jest wręcz miejscem wymarzonym. O ile najbardziej znane zabytki Mayów w Meksyku zostały odkryte jeszcze w XVIII i XIX wieku i dzięki temu zostały lepiej zbadane i odpowiednio przygotowane, to na te najbardziej znane w Belize natrafiono dopiero w połowie XX wieku, przez co chodząc dziś po nich wciąż czuje się na karku oddech dżungli i tajemnicy.
Ludzie w Belize są bardzo przyjaźni i wręcz zadziwiająco bezinteresowni. Na pierwszy rzut oka kraj robi wrażenie biednego, drogi są bardzo kiepskie i tabor mocno zużyty, ale z drugiej strony nikt tu nie żebrze i prąd elektryczny wszędzie dochodzi.
Belize nie jest tani dla turysty i można by powiedzieć, że ceny są tu jak w Szwajcarii, ale baza turystyczna jak w Czarnej Afryce. Ale jednak jest tu nad wyraz czysto i schludnie…
Urzędowym językiem Belize jest angielski, ale gdyby ktoś nie znał angielskiego, to z jeszcze większą łatwością porozumie się tu po hiszpańsku. W zasadzie spośród mieszkańców urodzonych w Belize angielski jest językiem rodzimym tylko dla ludności kreolskiej, która jednak między sobą porozumiewa się dość specyficznym dialektem, który tylko w szerokim zakresie przypomina język Szekspira i przeciętny Anglosas i tak nic z tego nie zrozumie.
Dla tych, co bez telefonu ani rusz, mam złe wiadomości. Skype w Belize nie działa, bo jest skutecznie blokowany przez rząd, który ma monopol na telekomunikację i telefony są drogie. Probowaliśmy kupić kartę SIM do naszej komórki, ale nam się nie udało. Kupiliśmy też 2 różne karty telefoniczne polecane przez miejscowych, ale nie udało nam się przeprowadzić jakiejkolwiek rozmowy zagranicznej. Ostatecznie postanowiliśmy odżałować i użyć naszą komórkę płacąc za roaming i inne opłaty – wówczas wszystko super zadziałało.
Belize ma swoją własną walutę – dolar belizyjski, ale drugą oficjalną walutą jest USD, który równy jest zawsze dwom dolarom belizyjskim. Można zapłacić w którejkolwiek walucie i resztę dostaje się też często w obu.
Myślę, że ktokolwiek ciekawy świata jeśli przyjedzie do Belize, to znajdzie tu coś ciekawego dla siebie i wyjeżdżając pomyśli: “Napewno tu kiedyś wrócę…”
I na koniec nawiążę jeszcze do palącej ostatnio kwestii mającego wkrótce nastapić końca świata. Wiedząc, że nikt lepiej na przepowiadaniu końca świata się nie zna niż Mayowie, więc przy każdej nadarzającej się okazji próbowaliśmy zaciagnąć języka wśród miejscowych potomków twórców wielkiej aczkolwiek upadłej cywilizacji. Otóż, kalendarz Mayów był podzielony na 1000-letnie okresy zwanymi kolejno Okresem Pierwszego, Drugiego, Trzeciego i Czwartego Słońca. Okres Czwartego Słońca kończy się 22 grudnia 2012 roku a był z grubsza opracowany 1000 lat wcześniej. Następny, Okres Piątego Słońca ma się zacząć 23 grudnia, i Mayowie niewątpliwie by go opracowali gdyby ich cywilizacja nie upadła 500 lat wcześniej. Więc biorąc pod uwagę kalendarz Mayów, czeka nas jeszcze 1000 lat w miarę spokojnego życia na tej planecie…
Tych wszystkich, którzy złapali bakcyla tajemnic zaginionych cywilizacji Mezoameryki zapraszam do zapoznania sie z innymi moimi relacjami i zdjęciami z tego rejonu świata.
http://kolumber.pl/g/143479-Na%20szlaku%20zaginionych%20cywilizacji
http://kolumber.pl/g/64451-Ten%20niesamowity%20Meksyk!
http://kolumber.pl/g/3626-W%20Kraju%20Zapotekow