Podróż Kambodża wczoraj i dziś - Woda dookoła



Trzeciego dnia świątynie zostawiamy na popołudnie, a z rana jedziemy nad Tonle Sap, zobaczyć pływające wioski. Już po drodze mijamy całkiem ładne, drewniane domy na wysokich palach. Dookoła nie ma wody, więc wygląda powierzchnia pod budynkiem służy za garaż lub miejsce zabaw, gdzie można rozwiesić hamak i pobawić się z dziećmi.

Im bliżej jeziora, tym częściej pale zaczynają pełnić inną funkcję – coraz więcej chat tonie w wodzie. Docierany nad jezioro – cena dość wysoka, okazuje się nie być negocjowalna, bo wszystkim zarządza lokalna spółdzielnia. Wszystko jest doskonale zorganizowane.

Najpierw zostaje nam przydzielony lokalny człowiek z czółnem. Wsiadam dość mocno spanikowana, bo to drewniane coś jest prawie płaskie, a ja się przecież panicznie boje wody. Dookoła mijamy całe gospodarstwa zanurzone w wodzie, a ja jestem zbyt przerażona żeby się poruszyć i zrobić zdjęcie. Okazuje się, że najgorsze dopiero przede mną – dalej trzeba wysiąść z łodzi i przejść po ułożonych nad wodą deskach. Może lokalnym się wydaje, że mają chodnik, ale ja jestem innego zdania. Adam jest rozbawiony, a z nim, mam wrażenie, pół wioski, bo przesuwam się po tej atrapie chodnika tip topami. Chyba trwa to za długo, bo nasz przewoźnik wchodzi do wody i podaje mi rękę. Wody, jak się okazuje, sięga mu w tym miejscu tylko do kolan, ale jakoś mnie to nie pociesza.

Z ulga docieram na brzeg i już się martwię na myśl, że pewnie będzie trzeba wrócić tą samą drogą. Tymczasem wsiadamy na większą łódź.  Wreszcie z przyjemnością podziwiam widoki. Kilkadziesiąt minut płyniemy przez jezioro, pomiędzy kępami namorzyn. Jest cicho, spokojnie.

Mijamy pojedyncze łodzie rybaków. Później pojawiają się pierwsze domy – najpierw murowane – szkoła, posterunek policji, jakiś urząd. Okolica wygląda jak u nas wioski w czasie powodzi. Podtopione domu, a woda sięga tak wysoko, że nie widać płotów – tyle że tu tych płotów nigdy nie było, a domy są tak zbudowane, że woda im nie przeszkadza.

Docieramy do wioski – tutaj już dookoła same drewniane chaty na palach jakie widzieliśmy wcześniej, tylko że jest ich dużo – jeden, koło drugiego. Szeroką, mokrą „ulicą” pomiędzy tymi domami pływają duże łodzie w turystami, takie jak nasza, małe czółna mieszkańców, a nawet duże balie, w których pływają dzieci. Zresztą dzieci jest wszędzie pełno – w domach, łodziach, na tarasach. Skaczą do wody, kąpią się, machają do turystów. Toczy się zwyczajne życie – kobieta z owocami pływa od chaty, do chaty, oferując swoje produkty. Za chwilę widzę więcej takich „pływających” sklepów”.

Nasza łódź zatrzymuje się w lokalnej „restauracji”. Możemy z bliska zobaczyć, jak wygląda taki dom – i oglądamy, stół, krzesła, łóżka, telewizor – niby wszystko na miejscu – jeden pokój, drugi pokój, a dalej? Wychylam się i dalej woda…  

Później znowu płyniemy czółnem do prawdziwego namorzynowego lasu – jestem pod wrażeniem, z jaką sprawnością kobieta, która nas wiezie, operuje czółnem, pomiędzy krzakami,  jednocześnie zajmując się swoim mniej więcej rocznym dzieckiem. Po drodze nasze szczególne zainteresowanie wzbudza mijany chlewik (!), najprawdziwsza zagroda ze zwierzętami hodowlanymi. Po kilkunastu minutach wracamy na dużą łódkę i znowu ze spokojem mogę obserwować życie mieszkańców wioski. Niesamowite wrażenie!

  • Dom na palach
  • łodzie
  • przy pracy
  • dzieci
  • posterunek policji
  • dzień targowy
  • kąpiel
  • przy rozmowie
  • handel
  • w drodze
  • pagoda
  • czółnem
  • dzieci
  • dzieci
  • mieszkanka wioski
  • chłopak
  • w zagrodzie
  • las namorzynowy
  • w lesie
  • dzieci
  • balią albo czółnem
  • wioska
  • przy pracy
  • rybak
  • przy pracy
  • tak też wozimy turystów