Rankiem spakowałem się i wyruszyłem do Kihelkonny. Odwiedziłem tam ładny, jednonawowy kościół z XIII wieku. Widząc moje zainteresowanie, opiekująca się świątynią pani wręczyła mi klucze do kościelnej wieży, choć stwierdziła, że zazwyczaj nikogo tam nie wpuszcza. Widoku z wieży nie było żadnego z powodu zabitych deskami okien, ale obejrzałem potężne dzwony. Wpisałem się do księgi gości( ciekawe, dlaczego w kraju mi się prawie nigdy nie chce, a tam niemal zawsze zostawiałem swój wpis) zostawiłem skromną ofiarę i jeszcze przez chwilę pogimnastykowałem swój rosyjski w rozmowie. Następnym etapem był płw. Tagamoisa z jego bezludnymi plażami i polanami porośniętymi kępami jałowców. Następnie wpadłem nad największe na wyspie jezioro Karujarv, gdzie zażyłem kąpieli. Oferowali tam noclegi w domkach wielkości gołębnika bez okien i elektryczności za to w cenie hotelowej. Byli amatorzy, ale ja udałem się ponownie nad morze na cypel Ninase. We wsi Tagaranna – wieża widokowa i klify. Kontynuując zwiedzanie północnego wybrzeża dotarłem na cypel Panga. A tam piękne, skaliste klify, całkiem dla mnie, zero ludzi. A potem przy zachodzącym słońcu, często się zatrzymując jechałem nadbrzeżną szosą, by w końcu wylądować na ,,moim” parkingu na wyspie Muhu. Jakoś polubiłem tu nocować.
Podróż Estonia zachodnia - W dalszym ciągu SAAREMAA
2009-06-26