Dunedin wyróżnia się wśród innych metropolii Nowej Zelandii architekturą w stylu wiktoriańskim i edwardiańskim. Mieszkańcy tego miasta bardzo nie lubią porównań do brytyjskiego Edynburga jest to jednak niezaprzeczalnie miejsce ze szkockimi akcentami jakby Brytania południa. Zamiast kobziarzy w spódnicach w kratę ulice Dunedin wypełnione były fanami Joe Cockera. Tak się zdarzyło, że koncertował tego dnia, kiedy zawitałyśmy do miasta. Z tymi, co na koncert nie poszli i z tymi, co z koncertu wrócili pobawiłyśmy się w licznych pubach przy muzyce na żywo. Zachrypnięty głos legendarnego artysty przyciągnął do miasta rdzennych mieszkańców tych wysp. Dla nas była to okazja, aby przyjrzeć się ich urodzie. Maorysi mają szerokie nosy, ciemną karnację skóry, kruczo czarne włosy, ich ciało łącznie z twarzą jest bogato „zdobione” ciemnymi tatuażami. Posiadają swój odrębny język, który brzmi naprawdę egzotycznie dla europejczyka. Są marketingową etykietą Nowej Zelandii, choć na dzień dzisiejszy stanowią raptem kilka procent ogólnej populacji i naprawdę rzadko można ich spotkać na swojej drodze.
Dunedin jest najbardziej na południe wysuniętym dużym miastem i trochę z dala od popularnej trasy turystycznej z Christchurch do Queenstown. Za jego progiem leży Półwyspem Otago, który poza stromymi wzgórzami upstrzonymi owcami, stanowi naturalne środowisko bytowania albatrosów, lwów morskich i pingwinów. Najlepszą porą aby zobaczyć pingwiny czy lwy morskie jest wieczór, tuż przed zachodem słońca kiedy to zwierzaki wracają do swoich kolonii (Sandfly Bay, Allans Beach, Victory Beaches). Na półwyspie znajduje się prywatny rezerwat pingwinów żółtookich, który oferuje możliwość obserwowania tych zwierząt z wykorzystaniem systemu kryjówek przypominającego wojskowe okopy. Wejście do wspomnianego rezerwatu kosztuje 40 dolarów nowozelandzkich i ma sens o świcie lub bliżej zachodu słońca, upewnijcie się dodatkowo co do fazy rozrodu bo może się okazać, że uzbrojeni w aparaty fotograficzne nie ustrzelicie ani jednego zdjęcia pingwinom.
Ja jednak najbardziej byłam zainteresowana spotkaniem z największymi latającymi ptakami na świecie – albatrosami. To niesamowite, że te dzikie zwierzęta bytują tam tak blisko osad ludzkich. Ośrodek Albatrosa Królewskiego znajduje się na cyplu Taiaroa i od 70 lat zapewnia ochronę tego gatunku oraz pracuje nad wzrostem jego populacji. Pod nadzorem strażników można się poruszać po oszklonych galeriach widokowych oraz terenach otwartych, mnie dodatkowo te majestatyczne ptaki ukazały się nad głową na parkingu gdzie pozostawiłyśmy samochód. Albatrosy są ptakami długowiecznymi, dożywają 50 lat. Stosunkowo mało dorosłych ptaków ginie, ale trudność powiększenia populacji wiąże się zapewne z niską rozrodczością i bardzo długim okresem dojrzewania. Rodzice wysiadują jaja aż 11 tygodni. Ciekawostką jest, że pisklaki mające 7 miesięcy ważą od 10 do 12 kilogramów a dorosłe 8 do 9 kg. Takie maluchy są zbyt ciężkie i muszą przejść okres odchudzania nim zaczną latać. Dorosłe albatrosy szybują w powietrzu dzięki skrzydłom, których rozpiętość sięga 3 metrów. Osiągają prędkość lotu do 110 km/h. Pierwsze 5-7 lat życia spędzają nad oceanami półkuli południowej od bieguna po południowe wybrzeża Nowej Zelandii, Australii i Ameryki Południowej. Po osiągnięciu 7-10 roku życia wracają do swoich kolonii lęgowych gdzie łączą się w pary.
Półwysep Otago jest wulkaniczną górzystą formacją, który ma kształt dłoni z rozcapierzonymi palcami. Można go zwiedzać trasa nizinną (wzdłuż oceanu) lub trasą wyżynną. Połączenie ich pozwoli przez ok. 50-60 km cieszyć się przepięknymi krajobrazami.