Miasto w realu wygląda nieco inaczej niż to z przewodnika, sprawia wrażenie bardziej osady niż jakieś zwartej miejscowości. Leży z boku olbrzymiego jeziora, jednego z największych w Finlandii Inarijärvi. Jak dużego? Ma ponad trzy tysiące wysp, a najlepszym sposobem zwiedzania jest wynajęcie małego wodolotu.
Inarii można przejechać w ciągu kilku minut, z lekkim zdziwieniem, że mijamy jeden kamieni milowych naszej podróży.
Z okna samochodu, z drogi stolica Laponii to kilkanaście sklepów, muzeum kultury lapońskiej Siida, przydrożne pole namiotowe, stacja benzynowa, a z boku, dalej od głównej drogi typowo skandynawskie osiedle domków jednorodzinnych.
Dla turystów Inari to punkt tranzytowy w drodze na północ, ostatnie miejsce gdzie można wybrać drogę ku Nordkapp, czy też od razu ku norweskim fiordom, a może skierować się na pn-wschód ku półwyspowi Varanger, pełnemu kolonii ptaków. Możńa tez jechać do Murmańska, północnej bazy okrętów podwodnych Rosji, w latach wojny celu konwojów alianckich z dostawami dla ZSRR, tak skutecznie zatapianych przez niemieckie pancerniki operujące z baz w pn Norwegii.
W pobliżu stolicy Sammów (Lapończyków) znajdziemy największe parki narodowe Finlandii i był to jeden z powodów dlaczego wybralismy to miejsce jako smak Laponii.
Zmęczeni podróżą, trafiliśmy na pole namiotowe usytuowane, nad jeziorem, tuż przy wjeździe do miasta. Nie było źle: cena 37 EU za domek bez łazienki, ale lokalizacja nie zachęciła nas do pobytu. Noc nas nie goniła, więc po małej dyskusji zaryzykowaliśmy i kierując się wskazówkami z przewodnika oraz przydrożnymi tabliczkami wyjechaliśmy z Inari szukając lepszego miejsca.
Kilkanaście kilometrów dalej, na pn-zachód dotarliśmy do ośrodka z domkami na wynajem. Miejsce jest malownicze, dojeżdża się tu boczną, pofałdowaną drogą. W dole, tuż nad przepięknym jeziorem leży samotny ośrodek, do lat 70-tych dom dziecka. Przez kilka dni spotykamy tu dwie osoby z recepcji oraz dwójkę rybaków pakujących się do łodzi. Wyglądali dokładnie tak jak Lapończycy na zdjęciach w muzeum, opatuleni od stóp po głowę, w ciepłych kombinezonach niczym kosmonauci. Wody jeziora są lodowate, każde wypadniecie z łodzi to realne niebezpieczeństwo szybkiej śmierci z wychłodzenia.
W ośrodku sympatyczna Maria pokazała nam dwa domki, wciągnęła w rozmowę, a na koncu powiedziała cenę. Wybraliśmy duży, 60-80 metrowy dom z pięknym widokiem na jezioro. Wyposażenie obejmuje wszystko. Co ważne z uwagi na MŚ w RPA mieliśmy również TV:) Poprzedni lokatorzy zostawili w lodówce kozie sery z Norwegii, a w książce znaleźliśy także wpisy naszych rodaków.
Cena 80 EU za dobę, do niskich nie należy, ale jak większość opłat dzielimy i tę na dwie pary. Cena zrobiła się zatem prawie krajowa, a my poczuliśmy bez kompleksu smak życia w Finlandii. Ach.. cisza...cisza, ośrodek sprawia wrażenie opuszczonego, ale czy nie tego tu szukamy.
Nadzwyczaj gadatliwa okazała się za to nasza recepcjonistka. Poleciła nam świetną stronę pogodową Foreca.com, a na potwierdzenie jej opinii kolejnego dnia rozpadało się z dokładnością co do kwadransa. Maria opowiadała dużo i szybko, więc zrozumiemieliśmy ledwie połowę:) Mówiła, że Finowie są starszliwie korekt, poukładani gorzej od Niemców, nieco bez fantazji za to porządni, pracowici i ekologiczni w dowolnej kolejności.
Jej tylko nieco mniej rozmowna, bardzo ładna koleżanka, okazała się Francuzką, która tuż po studiach zdecydowała się na pracę w ośrodku. Spoglądając na paryską rejestrację jej auta, nie mieliśmy wrażenia, że przyjechaliśmy ze szczególnie dalekiego kraju.
Kolejnego dnia ruszyliśmy szutrową drogą rowerami, mijając przepiękne małe jeziorka, w kierunku parkingu i początku szlaku pieszego. Po drodze wyprzedziła nas skoda na praskich numerach. W sandałach i krótkich spodenkach wspieliśmy się na najwyższy szczyt w okolicy i tam spotykaliśmy Czechów. Trochę nam było głupio w tych sandałach, bo trafiliśmy na profesjonalistów, wędrujących po górach z dwoma haskimi a tu Polacy jak zawsze mało rozsądni:)
Na szczycie tak jak w całej Finlandii wybudowano drewniany domek z kozą, zapasem drewna oraz wygódką. Można w nim nocować do 8 h, tj. nie tyle mieszkać co spędzić noc. Czesi zauważyli nasze sandały ale i ślady obecności swoich rodaków w domku (pudełko po herbacie), pogadali i ruszyli dalej. Po kilkunastu minutach przyszli kolejni wędrowcy. Angielski okazał się zbędny, bo znowu przyszli Czesi. Straszeni mobilny naród, Ci Czesi, spotykani przez nas w Skandynawii częściej niż Polacy. Poza nimi nie spotkaliśmy tego dnia nikogo innego. Zatem nie liczać Czechów w Finlandii jJest pusto. W parku Lemmnejoki przez 7 godzin wędrówki spotkaliśmy zaledwie jedną grupę turystów, rzecz rzadka w Polsce.