Sewilla zaskakuje nas pozytywnie z każdej strony. Najpierw cyganka doprowadziła nas w miarę wprost do hotelu, a ten okazał się całkiem dobry. Kosztował dokładnie tyle co ten w Kordobie, ale ma kilka gwiazdek i odpowiednie do nich wyposażenie, a lokalizacja nie jest zbyt odległa od centrum. Jakieś 20 minut spaceru do Torre del Oro. Z jednej strony miasto nas nie zaskakuje, a mianowicie pada, a dokładniej leje… Nawet nie chce nam się już nucić naszej ulubionej piosenki…
Postanawiamy spróbować załapać się jeszcze wieczorem na flamenco. Ponoć jeśli oglądać ten występ to tylko w Sewilli. Uczynna recepcjonistka wykonuje kilka telefonów i za 60Eur na osobę zamawiamy występ. W cenie jest odebranie z hotelu, przejazd z przewodnikiem przez miasto, a dalej półtoragodzinny występ. Można było wybrać także wersję basic, za 50Eur tylko z drinkiem, albo za 75Eur z pełną kolacją a’la carte. Wybieramy opcję z zestawem tapas i dwoma drinkami w cenie.
Rzeczywiście o wyznaczonej godzinie pod hotel podjeżdża niewielki busik z miłą i energiczną przewodniczką, która zaczyna nam tłumaczyć po angielsku co się dzieje. Okazuje się, że z powodu opadów deszczu procesje wielkanocne w większości się nie odbyły, że teraz w Andaluzji bardziej popularne jest przystępowanie do stowarzyszeń związanych z Madonnami (każda dzielnica ma swoją Madonnę z ołtarzem wynoszonym w procesji) niż kibicowanie drużynom piłki kopanej, że zmniejsza się ilość osób wierzących, że zwiększa się ilość osób traktujących wiarę jako tradycję, i po prostu świetnie się bawią, że kościoły są pełne tylko w święta, że …, że ………
Po drodze dosiadają się jeszcze trzy osoby, w tym samotna turystka z Nowej Zelandii i para turystów z Portugalii. Chyba nie jest to pełnia sezonu… Busik przewozi nas przez miasto pokazując ciekawe miejsca. Bardzo przydatne, ponieważ daje nam ogólną orientację w terenie, co wykorzystamy kolejnego dnia. A na zewnątrz leje…
Po godzinie podjeżdżamy pod teatr flamenco i wchodzimy na salę. Tutaj zaskoczenie, ponieważ sala na kilkaset osób zapełnia się szybko do ostatniego miejsca. Jednak turystów jest sporo.
Po chwili okazuje się, że dwa drinki jakie były w cenie, to po prostu po całej (!) butelce przyzwoitego wina na głowę. Podjadając tapasy i zapijając je winem oddajemy się kontemplacji widowiska. Kilka lat temu byłem na flamenco w Barcelonie i wrażenia miałem mieszane. Tym razem bARdzo nam się podoba.
W bARdzo wesołym nastroju wracamy do hotelu i wreszcie smacznie przesypiamy noc. Poranek stawia nas na nogi promieniami słońca wpadającymi do pokoju… Czyżby coś się odmieniło? Po szybkim śniadaniu, tym razem w hotelu, wychodzimy na miasto. Wąskimi uliczkami dzielnicy Triana dochodzimy do Gwadalkiwir i z mostu budowanego przez Eiffla podziwiamy Torre del Oro, czyli wieżę będącą pozostałością po umocnieniach miejskich, której przeznaczenie nie jest jasne, ale dla celów marketingowych uznano, że być może trzymano w niej złoto. Warto wdrapać się na górę i zobaczyć Sewillę z góry.
Potem spacer po ogrodach Marii-Luizy otoczonym ciekawymi budynkami przygotowywanymi na wystawę światową w 1929 roku, która jednak się nie odbyła ze względu na Wielki Krach. Teraz wiele stoi pustych, a część dosłownie porasta trawą. Kończymy na pięknym placu hiszpańskim, który podobno całkiem niedawno został wyremontowany. Nie mam dość szerokokątnego obiektywu aby objąć tę interesującą budowlę, wyglądającą trochę jak trzy kościoły połączone czymś w rodzaju amfilady na planie półokręgu. Całość jest bARdzo duża. Słońce świeci i jest nawet całkiem ciepło… Wreszcie.
Dalej kierujemy się do centrum przechodząc obok królewskiej fabryki cygar, która występuje w Operze Carmen i docieramy do kolejki stojącej do wejścia do Real Alcazar, czyli pałacu w stylu mauretańskim przebudowywanym wielokrotnie. Po Alhambrze nie spodziewam się niczego specjalnego, ale jesteśmy oboje bARdzo mile zaskoczeni. Zdobienia są lepiej zachowane, więcej kolorów, piękne sklepienia, a wszystko otoczone dość chaotycznymi co prawda, ale rozległymi ogrodami. Kończymy wizytą w podziemnych łaźniach. W sumie spacer zajmuje nam grubo ponad godzinę i jesteśmy nieźle zmęczeni.
Postanawiamy zjeść lunch. Kończy się lunch-time, a przed nami jeszcze katedra.
Katedra jest ogromna. Piękne sklepienia, witraże, a także wielki ołtarz wykonany z trzech ton złota przywiezionego z Nowego Świata i grób Kolumba, jest co oglądać. Na koniec, nie bez trudu wchodzimy na wieżę katedry. Wejście jest dość specyficzne, ponieważ na wieżę wchodzi się po pochylniach, a nie po schodach. Ponoć wynika to stąd, że wieża katedry była kiedyś minaretem (dość typowe w tych stronach), a muezin wjeżdżał na nią konno… Nie wiem co prawda dlaczego konno, ale wyjaśnienie jest. Z góry widok rzeczywiście wart był trudu, choć niełatwo dopchać się do miejsc widokowych okupowanych przez wielu podobnych do nas.
Wychodzimy bocznym wejściem i okazuje się, że oczywiście trafiamy do ogródka pełnego drzewek pomarańczowych za niewielkim murem. Mogę się założyć, że katedra powstała na miejscu meczetu, zresztą sam minaret, a obecnie dzwonnica stanowi dość oczywisty dowód przeszłości.
Na koniec, nielicho zmęczeni postanawiamy (taki mały eufemizm na określenie sytuacji, w której ciągnąłem za sobą żonę) przespacerować się na drugą stronę centrum do pozostałości murów miejskich.
Gdzieś w połowie spaceru po bARdzo urokliwych uliczkach dochodzące do nas coraz wyraźniejsze grzmoty, nakazują zmianę kierunku spaceru. Zaczynamy coraz szybszym krokiem zmierzać w kierunku hotelu. Niestety, a może na szczęście, deszcz i solidna burza dopada nas na moście nad Gwadalkiwir. Pędem wskakujemy do niewielkiej knajpki, gdzie w towarzystwie kilkunastu podobnych nam osób, smakujemy kolejne gatunki wina czekając na koniec opadów.
Wieczorem nie mamy już siły na dalsze spacery i zalegamy w pokoju przygotowując się do jutrzejszego przejazdu do Malagi.
Sewilla jest jak na razie najciekawszym miastem na naszej trasie. Alhambra jest zjawiskowa jako kompleks, ale część pałacowa nie jest tak dobrze zachowana jak Real Alcazar, meczet w Kordobie jest gigantyczny, ale poza nim wiele innych atrakcji tam nie ma. W Sewilli jest dużo różnych miejsc do zobaczenia. Nie oznacza to, że żałuję czasu w Granadzie czy Kordobie. Takie sobie moje podsumowania.
…