Figueres to miejsce urodzenia Salvadora Dali. Tutaj też za życia zbudował swoje muzeum.
Gdyby nie muzeum, to niewielu turystów przyjechałoby do tego miasta. Do muzeum nie łatwo trafić. Trochę błądzimy, ale zauważamy duży autokar pełen turystów i postanawiamy za nim podążać. To dobry strzał. Za chwilę jesteśmy już przed Teatre-Museu Dali.
Z oddali widać szklaną kopułę muzeum. Zajmuje ono cały kwartał. Trudno nie zwrócić uwagi na ten obiekt. Pokazywany jest w każdym przewodniku. Purpurowy, jednokondygnacyjny budynek z dominującą walcowatą narożną wieżą zwieńczoną ogromnymi jajami, wyróżnia się wyraźnie spośród szarych kamienic i biurowców. Gładka powierzchnia ścian udekorowana została niewielkimi figurkami ułożonymi w regularne poziome i skośne szeregi. Dach budynku ozdobiony został na przemian figurami anonimowych kobiet-sportsmenek oraz olbrzymimi jajami. Lewe skrzydło budynku uzupełnia jasna bryła z ogromną kulistą niebieską kopułą.
Przechodzimy wzdłuż rzędu wysmukłych cyprysów i skręcamy w wąską uliczkę. Tutaj architektura zmienia się radykalnie. Kamieniczki o śródziemnomorskim charakterze, malownicze kawiarenki. Dochodzimy do Placa Gala-Salvador Dali, gdzie centralnym punktem jest budynek Teatre-Museu Dali. Kolejka do kasy biletowej dosyć długa, ale sprawnie przesuwa się do przodu. Czujemy się w niej trochę jak na Gorkiego w Moskwie. Widzimy wiele znajomych twarzy z Púbol.
Już na dziedzińcu muzeum szokuje nas "deszczowa taksówka". Tłumy turystów próbują ją sfotografować wzajemnie sobie przeszkadzając. W każdym z okien dziedzińca różne postaci kobiet-sportsmenek. Dalej halla pod kopułą. Na jednej ze ścian portret mężczyzny złożony z różnokolorowych kwadratów. Z daleka profil jakby przypominający prezydenta Lincolna. Próbując zrobić zdjęcie i ustawiając odpowiednie zbliżenie odkrywam, że obraz kryje w sobie kobiecy akt. Bez aparatu nie udałoby się tego zauważyć.
W kolejnych salach odnajdujemy oryginał obrazu Gali z odkrytą piersią, którego nieudolną kopię widzieliśmy w Púbol. Obrazy, rzeźby oraz różne przedmioty użytkowe wypełniają sale i gabloty. Wąskimi korytarzami przeciskają się tłumy zwiedzających. Wymieniamy uprzejmości ze "znajomymi" Rosjanami i idziemy dalej. Na koniec trafiamy do małego patio, z którego opuszcza się muzeum i wychodzi na ulicę.
Teraz czas dla ciała. Odnajdujemy zacienioną restaurację i staramy się wybrać coś z miejscowych specjałów. Niestety podobnie jak poprzedniego wieczoru dania nie zachwycają. Za to udało nam się ugasić pragnienie. Przy sąsiednich stolikach grupa Rosjan głośno omawia wrażenia niekoniecznie związane ze sztuką Salvadora Dali.
A my ruszamy dalej na północ.