Kiedy na początku wędrówki opuszczałem Rangun, by zagłębić się w Birmie, wiedziałem że wrócę do niego, że rozgrzana promieniami słońca posadzka w Shwedagon będzie mnie parzyć w stopy, a odbijające się od złotej stupy promienie będą niemiłosiernie razić. Wiedziałem, że jeszcze raz poczuję w nozdrzach zapach miasta unoszący się na drobinach unoszącego się pyłu. Nigdy jednak nie można niczego być pewnym. Jedyne co się sprawdziło, to powrót. Faktycznie udało mi się zatoczyć koło i powrócić do Rangun. Tylko, że tym razem przykrytego chmurami z temperaturą przekraczającą 30⁰C i wilgotnością sięgającą 100%. Każda kolejna włożona koszulka jest sucha przez najwyżej kwadrans, po czym lepi się do ciała i można z niej wyciskać wodę. Moje zdziwienie było równe temu, jakie malowało się na obliczach Birmańczyków. Tropik? W Birmie? O tej porze roku? Niemożliwe, a jednak prawdziwe.
Dla wytrwałych dalsza część tutaj.