Któż nie oglądał chociaż jednego z westernowych klasyków nakręconych w Monument Valley. Musimy nieco zboczyć z głównej drogi, ale dodatkowa godzina jest w pełni tego warta. Widzieć to na filmie to jedno, a na własne oczy to drugie. Każda pora dnia jest dobra na zachwyt, bo zmieniające się światło sprawia, że każda chwila staje się niezapomniana.
Page jest małym miasteczkiem leżącym nad jeziorem Powell. Jest jednocześnie ważną przystanią wszelakiego rodzaju łódek i staków, którymi można odbyć rejs w różne zakamarki jeziora, a jest co oglądać, bo jezioro powstało poprzez częściowe zalanie kanionu Glen, który sam w sobie jest krajobrazowo bardzo urozmaicony. Wodny szlak z Page stanowi też najszybszą i najłatwiejszą drogę do Rainbow Bridge, jednego z największych łuków skalnych na świecie. Łuk rzeczywiście prezentuje się okazale. Z końcowej przystani trzeba jeszcze podejść około 20 minut a spieszyć się nie należy jako, że w południe ponuje tu żar porównywalny z Doliną Śmierci.
Poznani na statku Francuzi uświadomili mi, że przecież w okolicy jest Antelope Canyon, o którym czytałem, lecz później nie mogąc odnaleźć na jego temat żadnych informacji w przewodniku AAA, po prostu o nim zapomniałem. Strata byłaby niepowetowana, bo kanion jest sporą osobliwością geologiczną. De facto jest to niewidoczna wręcz szczelina w skale. W całym kanionie jest tylko jedno miejsce, gdzie promień słońca dociera na jego dno.
Obawiając się, że w na poludniowej krawędzi Grand Canyon’u będzie o tej porze roku trudno znaleźć miejsce noclegowe gdy przybędziemy pod wieczór, postanawiamy zanocować we Flagstaff. Po drodze zatrzymujemy sie w Wupatki, jeszcze jednym znanym miejscu z licznymi pozostałościami po plemieniach Sinagua i Anasazi. Jedna z tearii głosi, że w przeszłości miejsce to mogło stanowić punkt wymiany handlowej pomiędzy plemionami z północy a ludami zamieszkującymi środkowy Meksyk.
Do Flagstaff docieramy dość późno i okazuje się, że w mieście jest jakiś krajowy zlot aby latem ożywić nieco turystykę w mieście i ceny moteli na ten szczególny weekend poszły znacznie w górę, więc moje inteligentne kalkulacje trochę wzięły w łeb, ale najważniejsze, że mieliśmy gdzie spać…
Grand Canyon nie jest ani największym ani najgłębszym kanionem na świecie, ale jego urok jest niezaprzeczalny. 2 dni, które poświęcamy na zapoznanie się z kanionem to tylko minimum, by doznać choćby namiastkę wrażeń, bo ogromu kanionu się nie ogarnie nawet w miesiąc. Po raz któryś z rzędu mamy szczęście z pogodą, bo ta dostarcza nam dodatkowego spektaklu.
Nasz dwutygodniowy objazd Dzikiego Zachodu powoli dobiega końca, jeszcze czeka nas powrót do Las Vegas a po drodze przejazd po Hoover Dam, jeszcze jedna noc w LV, ale prawdziwe pożegnanie z Dzikim Zachodem następuje jednak tu nad Wiekim Kanionem. Spoglądając na bezkres kanionu i szybujące nad jego czeluścią kondory, wspominamy pełne wydarzeń 13 minionych dni, inne niezapomniane widoki i zamierzchłe dzieje mieszkańców wielkich prerii…