Nasz cel zdobycia na Pico Ruivo - położonego na wysokości 1862 m najwyższego szczytu Madery i trzeciej najwyższej góry Portugalii wyznaczamy sobie na jeden z ostatnich dni pobytu na wyspie. Już na samym wstępie wybór ten wydaje się być jednak nie najszczęśliwszy. Kierowca vana transportującego nas z Caniço de Baixo ku centrum wyspy nie kryje obaw związanych z pogodą, która średnio dzisiaj dopisuje. Na koniec wyraża swój podziw dla osób, które tego dnia zdecydowały się na uczestnictwo w trekkingu, po czym życzy wszystkim powodzenia i odjeżdża. Trochę to kiepsko rokuje.
Uzbrajamy się w grubsze ubranie i niezbędne akcesoria. Na grzbiety zarzucamy kurtki przeciwdeszczowe, a w plecaki wkładamy latarki i ruszamy. Szlakiem prowadzącym przez trzy najwyższe szczyty Madery idziemy zdobyć najwyższy z nich. Nasza trasa o nazwie „Tres Picos” prowadzi przez trzy góry Madery - Pico do Arieiro, Pico das Torres (drugi najwyższy szczyt na Maderze położony jest mi wysokości 1851 metrów) i Pico Ruivo.
Kierowca miał rację. Warunki panujące na szlaku trochę nas zniechęcają. Słońce tego dnia wyraźnie nie ma ochoty towarzyszyć nam w podróży, czego nie można niestety powiedzieć o wietrze, który zwłaszcza na otwartych przestrzeniach jest bardzo dokuczliwy. Góry zakryte są unoszącymi się nisko chmurami, więc powoli żegnamy się z nadzieją zobaczenia czegokolwiek ze szczytu Pico Ruivo. Po drodze widoki również są raczej monotonne, gdyż cały czas otaczają nas chmury, a pod nami nie widać nic poza bielą. Można by rzec, że przez całą drogę bujaliśmy w obłokach. Ruch na szlaku jest znikomy. Mijamy tylko jedną grupę miłośników górskich wędrówek, którzy tempo marszu i uśmiech na twarzy wskazuje, że muszą być bardziej przyzwyczajeni do takich niesprzyjających warunków pogodowych.
Pokonujemy kolejne wzniesienia i ścieżki, jak również kilka tuneli. Dobrze, że mamy latarki, bo w środku jest ciemno, bardzo mokro, a ściany są wąskie i chropowate. Szlak prowadzi niekiedy bardzo wąskimi ścieżkami wzdłuż których poprowadzone są linki sprawiające, że przepaść znajdująca się poniżej wydaje się odrobinę mniej groźna. Sama trasa nie jest specjalnie trudna, większość pokonuje się ścieżkami wyłożonymi kawałkami bazaltu, czasami zdarzają się ostrzejsze podejścia. Zdecydowanie największym utrudnieniem jest tego dnia pogoda.
Po kilku godzinach takiej wędrówki docieramy do zlokalizowanego pod szczytem schroniska, a następnie pokonujemy ostatni odcinek trasy, aby wejść na sam wierzchołek najwyższego wzniesienia. Zmęczenie spacerem przy mało sprzyjającej pogodzie robi swoje, więc wejście na sam szczyt po zboczu wyłożonym kamiennymi schodami jest trudniejsze niż mogło by się zdawać.
Sam szczyt to 3 platformy, na największej centralnej znajduje się kamienny monument, przy którym odpoczywamy i robimy pamiątkowe zdjęcia. Na szczycie wieje silny wiatr, kropi deszcz, a widoczność jest mocno ograniczona. Ale jest przynajmniej satysfakcja z wejścia na szczyt.
Po zejściu ze szczytu z powrotem udajemy się do schroniska, aby się nieco ogrzać. W środku spotykamy kilkanaście ogrzewających się osób i jednego bardzo towarzyskiego kota. Miejsca wolnego brak, więc kupujemy tylko pamiątkową pocztówkę z Pico Ruivo i prosimy o pieczątkę na dowód znalezienia się na dachu Madery.
Uzbrajamy się w grubsze ubranie i niezbędne akcesoria. Na grzbiety zarzucamy kurtki przeciwdeszczowe, a w plecaki wkładamy latarki i ruszamy. Szlakiem prowadzącym przez trzy najwyższe szczyty Madery idziemy zdobyć najwyższy z nich. Nasza trasa o nazwie „Tres Picos” prowadzi przez trzy góry Madery - Pico do Arieiro, Pico das Torres (drugi najwyższy szczyt na Maderze położony jest mi wysokości 1851 metrów) i Pico Ruivo.
Kierowca miał rację. Warunki panujące na szlaku trochę nas zniechęcają. Słońce tego dnia wyraźnie nie ma ochoty towarzyszyć nam w podróży, czego nie można niestety powiedzieć o wietrze, który zwłaszcza na otwartych przestrzeniach jest bardzo dokuczliwy. Góry zakryte są unoszącymi się nisko chmurami, więc powoli żegnamy się z nadzieją zobaczenia czegokolwiek ze szczytu Pico Ruivo. Po drodze widoki również są raczej monotonne, gdyż cały czas otaczają nas chmury, a pod nami nie widać nic poza bielą. Można by rzec, że przez całą drogę bujaliśmy w obłokach. Ruch na szlaku jest znikomy. Mijamy tylko jedną grupę miłośników górskich wędrówek, którzy tempo marszu i uśmiech na twarzy wskazuje, że muszą być bardziej przyzwyczajeni do takich niesprzyjających warunków pogodowych.
Pokonujemy kolejne wzniesienia i ścieżki, jak również kilka tuneli. Dobrze, że mamy latarki, bo w środku jest ciemno, bardzo mokro, a ściany są wąskie i chropowate. Szlak prowadzi niekiedy bardzo wąskimi ścieżkami wzdłuż których poprowadzone są linki sprawiające, że przepaść znajdująca się poniżej wydaje się odrobinę mniej groźna. Sama trasa nie jest specjalnie trudna, większość pokonuje się ścieżkami wyłożonymi kawałkami bazaltu, czasami zdarzają się ostrzejsze podejścia. Zdecydowanie największym utrudnieniem jest tego dnia pogoda.
Po kilku godzinach takiej wędrówki docieramy do zlokalizowanego pod szczytem schroniska, a następnie pokonujemy ostatni odcinek trasy, aby wejść na sam wierzchołek najwyższego wzniesienia. Zmęczenie spacerem przy mało sprzyjającej pogodzie robi swoje, więc wejście na sam szczyt po zboczu wyłożonym kamiennymi schodami jest trudniejsze niż mogło by się zdawać.
Sam szczyt to 3 platformy, na największej centralnej znajduje się kamienny monument, przy którym odpoczywamy i robimy pamiątkowe zdjęcia. Na szczycie wieje silny wiatr, kropi deszcz, a widoczność jest mocno ograniczona. Ale jest przynajmniej satysfakcja z wejścia na szczyt.
Po zejściu ze szczytu z powrotem udajemy się do schroniska, aby się nieco ogrzać. W środku spotykamy kilkanaście ogrzewających się osób i jednego bardzo towarzyskiego kota. Miejsca wolnego brak, więc kupujemy tylko pamiątkową pocztówkę z Pico Ruivo i prosimy o pieczątkę na dowód znalezienia się na dachu Madery.