Najzagorzalsi sympatycy Żuław - których wprawdzie wciąż jest niewielu, ale powoli, powoli przybywa - porównują dzieło ich osuszenia i zagospodarowania, do, co najmniej, budowy egipskich piramid. Na pierwszy rzut oka zalatuje to trochę egzaltacją, ale tylko na pierwszy. Jeśli weźmie się pod uwagę, że jeszcze kilkaset lat temu cały obszar Delty Wisły był bagnem lub znajdował się pod wodą, refleksja nasuwa się sama: jakim cudem?!?
Otóż nie cudem, ale ciężką pracą i błyskotliwą myślą pokonano naturę. Ogromny obszar od Jeziora Drużno, przez widełki utworzone między Nogatem a Wisłą, aż niemal po przedmieścia dzisiejszego Gdańska, najpierw pocięto tysiącami kilometrów kanałów, a później spływająca do nich wodę wypompowano. To tak w skrócie. Przy czym nie był to proces jednorazowy, ale trwająca do dziś walka.
Początkowo do przepompowywania wody używano wiatraków. Musiało ich tu stać setki, jeśli nie tysiące! Z czasem, wiatraki zastąpiono przepompowniami parowymi, aż w końcu zdano się na mało romantyczną elektryczność. Tych pierwszych, do dziś, ocalało bardzo niewiele. Dosłownie kilka, ustawionych w skansenach. Jedynym, który ocalał na swoim miejscu, jest wiatrak w Palczewie. Piękny, pięciopiętrowy "holender", jeszcze przez wiele lat po wojnie służący jako młyn, ostatnio znalazł nowego właściciela, któremu najwyraźniej zależy na jego zachowaniu. Podobnego szczęścia nie miały pompy parowe. Na całych Żuławach ostała się... zaledwie jedna. W Różanach, niedaleko Jeziora Drużno. Po innej, w Różewie koło Nowego Dworu Gdańskiego, pozostał tylko kilkunastometrowy komin.
Nie mniej ciekawymi zabytkami techniki są żuławskie mosty. Największy, imponujący, spina Wisłę w Tczewie. Kiedy w 1857 roku ukończono jego budowę, był jednym z najdłuższych mostów na świecie (niektóre źródła podają, że najdłuższym na w Europie). Kosztował cztery miliony talarów, a na jego budowę zużyto piętnaście milionów cegieł i dwadzieścia ton farby! Co prawda przeprawę wysadzano przy okazji każdej wojny toczonej w okolicy, ale nawet te kawałki, które przetrwały, zachwycają. Na tyle, że w 2004 roku Amerykańskie Stowarzyszenie Inżynierów Budownictwa, uznało go za Międzynarodowy Zabytek Inżynierii Budowlanej. Zaniedbany i zapomniany most znalazł się na liście razem z, między innymi, wieżą Eiffela i Kanałem Panamskim.
Skromniejsze przeprawy znaleźć można choćby w Nowym Dworze Gdańskim, Jegłowniku i Jeziorze (mosty zwodzone). W Dzierzgonce zaś, brzegi rzeczki Dzierzgoń łączy jedyny na Żuławach most obrotowy. Jeszcze w latach osiemdziesiątych żeglarze pływający po żuławskich rzekach i kanałach, za pomocą korbki otwierali sobie dalszą drogę. Dziś niestety most jest już nieczynny.
Chlubnym wyjątkiem w tej wyliczance zapomnianych cudów jest Kanał Elbląski, którego spory kawałek biegnie przez Żuławy, i który od wielu już lat stanowi sporą, przyciągającą wielu turystów atrakcję.
Tak w ogromnym skrócie wygląda "kapitał założycielski" Żuław - jednego z najmniej znanych i najbardziej zaniedbanych polskich regionów. Wydaje się, że to całkiem pokaźny kapitał. Czy uda się na nim coś zbudować? Od kilku lat coraz głośniej mówi się o rewitalizacji "kraju na wodzie" i o potencjale drzemiącym w dziedzictwie wielokulturowości. Coraz bardziej palącą kwestię stanowi konieczność udrożnienia kanałów, co jest nie tylko ogromną szansą na rozwój turystyki wodnej, ale, zwyczajnie, kwestią życia lub śmierci dla obszarów położonych w depresji. Coraz więcej fascynatów wprowadza się do podupadających domów podcieniowych. Na płaskich jak stół żuławskich drogach coraz częściej spotkać można rowerzystów. Coś zaczyna się dziać. Powoli. Ale na Żuławach trudno się spieszyć.