Podróż Tam gdzie warany i rambutany - Indonezja 2010 - Fotograficzna porażka



Nasza dalsza trasa prowadzi do Tanah Lot. To dość daleko, ale decydujemy się jechać, bo zdjęcia zachodu słońca zrobione w tamtym miejscu zachwyciły mnie jeszcze w Polsce. 

Po drodze zatrzymujemy się przy tarasach ryżowych. Oczywiście robimy fotki, bo pola ryżu umiejscowione na zboczach wyglądają pięknie. Przyglądamy się też przy okazji pracy miejscowych i to już nie jest takie zachwycające – to niesamowicie ciężka praca – cały dzień pochylony człowiek brodzi po kolana w błocie – powinnam sobie zdjęcie takiej pracującej kobiety wrzucić na tapetę mojego służbowego komputera – może będę mniej narzekać, że mnie plecy bolą od tego ciągłego siedzenia przy biurku ;)

Podczas dalszej drogi rozmawiamy z Nghurą. Wyjaśnia nam między innymi, dlaczego wolał jechać z nami, niż wozić turystów z lotniska. Może zarobek, jak ma po taki dniu jeżdżenia nie jest bardzo duży, ale za to pewny. Samochód należy do szefa Nghury, któremu nasz kierowca musi zapłacić codziennie 230 000 IDR, bez względu na to, ile uda mu się zarobić. Lotnisko w Denpasar to nie Heathrow czy Schiphol – samolotów ląduje niewiele, a kierowców czekających na zarobek faktycznie widzieliśmy tłumy. Decydując się na jazdę z nami, zarabia 450 000 IDR, co oznacza, że po rozliczeniu z szefem, zostaje mu 220 000. Żeby zarobić tyle samo, jeżdżąc z lotniska, musiałby zrobić kilka kursów, a są dni, kiedy nie udaje mu się zrobić nawet tych trzech niezbędnych do tego, żeby wyszedł na zero po rozliczeniu samochodu. Brzmi to dość przygnębiająco... 

Wyczytałam gdzieś, że aż 80% ludności na Bali pracuje w branżach związanych z turystyką. W tej sytuacji faktycznie nie jest łatwo zarobić na rodzinę, ale Indonezyjczycy są mimo tego ludźmi bardzo pogodnymi i, w przeciwieństwie do wielu innych biednych nacji z krajów atrakcyjnych turystycznie, nie są nauczeni, na każdym kroku wyciągania ręki po ekstra pieniądze.

Nghura robi, co może, żebyśmy zdążyli dojechać do Tanah Lot jeszcze przed zachodem słońca. Bez wątpienia zasłużył na solidny napiwek, bo byliśmy na czas. Niestety to wyczekiwane miejsce okazało się być wielką porażką – może i jest tam ładnie, ale za dużo ludzi już się o tym dowiedziało. Nie dość, że słońce tego dnia było za chmurami, to na dodatek świątynia była dosłownie oblepiona turystami.

Na pocieszenie chcemy spróbować mleczka kokosowego, prosto z kokosa. W sumie zawsze miałam na to ochotę, ale jakoś nigdy wcześniej się nie złożyło. Kupujemy dwa kokosy dla czterech osób i jest to błąd – na spróbowanie wystarczyłby spokojnie jeden – nie wiem, jak dla kogo, ale dla mnie to mdła woda, a nie żadne mleczko – kolejne rozczarowanie – czas wracać do hotelu.

Spędziliśmy w samochodzie i na zwiedzaniu 11 godzin, ale poza finałem wycieczki wszystko inne było naprawdę godne polecenia.

  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe - miejscowe przewodniczki
  • Bali - tarasy ryżowe
  • Bali - tarasy ryżowe = konbieta przy pracy
  • Tanah Lot
  • Tanah Lot - tłumy
  • Tanah Lot
  • Tanah Lot
  • Tanah Lot