Podróż Tam gdzie warany i rambutany - Indonezja 2010 - W gościnie u sułtana



Pobudka o 4.00 – już o 8.00 rano docieramy do hotelu Istana Batik w Jogjakarcie. Zostawiamy w recepcji bagaże i ruszamy na zwiedzanie miasta.

Naszym pierwszym celem jest lokalny bazar. Idąc wzdłuż głownej ulicy miasta, Malioboro, dość łatwo go znajdujemy. Mam ochotę spróbować jakichś lokalnych owoców, ale odnalezienie czegoś do jedzienia, nie jest łatwe.

Targowisko trochę przypomina dawny Stadion Dziesięciolecia – szmelc, mydło i powidło. W końcu udaje sie nam dotrzeć do sekcji spożywczej. Moją uwage przyciągają całe góry „chipsów”  - chcemy kupić trochę na spróbowanie, ale okazuje się, że nie są gotowe do spożycia – to jedynie półprodukty, które trzeba jeszcze poddać obróbce. Uddaje nam się kupić trochę gotowych, a potem trafiamy wreszcie na owoce. Jakaś miła pani zgadza się tłumaczyć naszą rozmowę ze sprzedawcą.  Wyjaśnia nam, jaki jest sposób jedzenia poszczególnych owoców. Kupujemy salaki i drobne, żółte owoce troche podobne do liczi.

Zmierzamy dalej w kierunku Pałacu Sułtana. Po drodze zaczepia nas młody Jawajczyk – pyta, dokąd idziemy, my pytamy przy okazji o drogę. Podczas rozmowy dowiadujemy się, że pracuje dla tutejszej organizacji chroniącej środowisko. Jego kolega był nawet w Poznaniu na kongresie klimatycznym.

Chwilę rozmawiamy i decydujemy sie zapytać, czy nie chciałby być jutro naszym przewodnikiem. Zgadza się, umawiamy się na rano. Obiecuje zawieźć nas do Borobudur, Prambanan i do wioski w okolicach wulkanu Merapi – ze śmiechem obiecuje, że o tym ostatnim miejscu nie pisze nawet Lonely Planet!

Nie bez kłopotów odnajdujemy wejście do Pałacu Sułtana. Jest z tym jakaś dziwna sprawa. W przewodnikach piszą, że są dwa pałace, ale tylko jeden prawdziwy, jednak często turyści są wprowadzani w błąd.  Oprowadza nas tutejsza pani przewodnik – opowiada trochę o sułtanie i zwyczajach panujących na dworze. Oglądamy miejsce, gdzie przyjmowane są oficjalne delegacje. Podziwiamy reprezentacyjny gamelan – instrumenty tradycyjnej indonezyjskiej orkiestry, ale w sumie pałac nie robi na nas wrażenia.

Upał robi się coraz bardziej dokuczliwy, ale chcemy jeszcze poszukać zabytkowych basenów sułtana. Trochę kręcimy się w kółko, ale przychodzi nam z pomocą tutejszy student, który ofiaruje swoją pomoc. Prowadzi nas jakimiś dziwnymi tunelami i przez chwilę mam wrażenie, że nas nabiera, wyprowadzi nas nie wiem gdzie i zostawi. Pokazuje nam jakieś resztki murów i walące się budynki zamieszkałe przez biedotę. Okazuje się jednak, że po zaprzestaniu przez sułtana wykorzystywania części budynków, okoliczna ludność faktycznie je zasiedliła. Docieramy w końcu także do basenów, a właściwie do tego, co z nich zostało. Nasz nowy przewodnik okazał się bardzo pomocny, nie wiem, czy szczerze, ale wzbraniał się przed przyjęciem zapłaty za oprowadzenie.

Do hotelu postanawiamy wrócić becakami. Obok wszechobecnych skuterków jest to tutaj drugi środek transportu. Pasażerami często są całe rodziny. To pierwsza moja przejażdżka tym pojazdem i chyba ostatnia. Jest bardzo gorąco, droga chwilami prowadzi mocno pod górkę, a nasi „kierowcy” nie są już pierwszej młodości. Czuję za plecami ciężki oddech starszego człowieka i jest mi bardzo nieprzyjemnie. Mój mąż ma podobną minę do mojej. W pewnym momencie Jawajczyk wiozących naszych przyjaciół nie daje rady pedałować, zsiada z roweru i pcha go pod górę – mam ogromną ochotę wysiąść. Najchętniej zapłaciłabym panu za możliwość samodzielnego pedałowania.

Dojeżdżamy w końcu do hotelu – z radością wysiadam. Nasz przewoźnik dostaje dodatkową zapłatę, ale to nie sprawia, że czuję się lepiej. Z jednej strony wiem, że to bez sensu, bo nie wsiadając do becaka, pozbawiam możliwości zarobku ludzi, którzy całymi dniami czekają na klientów, ale z drugiej strony, nie jestem w stanie się przekonać do tej formy poruszania się po mieście.

Po południu szukamy restauracji, którą bardzo poleca Lonley Planet. Bładzimy po ulicach Jogjakarty ponad pół godziny, po czym okazuje się, że poszukiwany lokal jest 300 metrów od naszego hotelu. Brawa za orientację ;)

Zamawiamy nasi goreng (ryż z warzywami, jajkiem sadzony i krewetkami bądź kurczakiem) i z dezaprobatą patrzymy na parę przy sąsiednim stoliku, zamawiającą pizzę. Jak można jeść pizzę w Indonezji??? Chyba dziwimy się mało dyskretnie, bo zaczynają rozmowę – okazuje się, że są ze Słowenii i jeżdżą po indonezyjskich wyspach już szósty tydzień – mają trochę dość ryżu. Naprawdę można mieć dość tutejszego jedzenia? ;) Jeszcze tylu rzeczy nie spróbowałam - w karcie odnajdujemy nawet węża, którego zresztą później również tutaj skosztujemy. 

  • Jogjakarta - targ
  • Jogjakarta - targ
  • Jogjakarta - targ
  • Jogjakarta - targ
  • Jogjakarta - targ
  • Jogjakarta - skutery
  • Jogjakarta - rodzina w becaku
  • Jogjakarta - becak
  • Jogjakarta - Pałac Sułtana
  • Jogjakarta - parking becaków ;)
  • Jogjakarta - gamelon w pałacu sułtana
  • Jogjakarta - w pałacu sułtana
  • Jogjakarta - w pałacu sułtana
  • Jogjakarta - w pałacu sułtana
  • Jogjakarta - w pałacu sułtana
  • Jogjakarta - w drodze na sułtański basen
  • Jogjakarta - w drodze na sułtański basen
  • Jogjakarta - w drodze na sułtański basen
  • Jogja - ulica
  • Jogja - gamelon w hotelu