Po śniadaniu ostatnie spojrzenie na zatokę, ostatnie zdjęcia i trzeba ruszać na lotnisko. Trochę żal, że nie zaplanowaliśmy podróży tak, żeby móc na tej cudnej wyspie zostać dłużej.
Na lotnisku uczennice z miejscowej szkoły przeprowadzają ankietę, co się nam podobało, a co trzeba zmienić, żeby turyści wyjeżdżali zadowoleni. Czy nie potrzebujemy piekarni z europejskim pieczywem? Rekomenduję, żeby nic nie zmieniać – tak jak jest, jest super. To właśnie jest takie fajne, że przyjeżdżam tutaj i jest inaczej niż w domu ;) Nie chcę, żeby na Flores było jak na Bali. Dopiero tutaj poczułam, że jesteśmy naprawdę w Azji.
Znowu ważenie i nas, i bagażu. Oddajemy torby i czekamy w małej hali na samolot. Adam orientuje się, że zostawił w plecaku Ipoda – już jest za późno, żeby coś z tym zrobić. Życzliwość Indonezyjczyków, z którą się tu spotykamy na każdym kroku, chyba nieco uśpiła naszą czujność.
Niestety w Denpasar okazuje się, że zawsze i wszędzie trzeba stosować zasadę ograniczonego zaufania. Ipod oczywiście zniknął z plecaka. Trochę czasu zajmuje uzyskanie od przedstawiciela Batavia Air potwierdzenia zgłoszenia kradzieży. Przykro, że tak się stało, nawet nie ze względu na stratę materialną – jesteśmy ubezpieczeni i uda sie uzyskać odszkodowanie, ale ze względu na to, że znowu trochę mniej ufnie patrzę na ludzi dookoła.
Czekając na załatwienie formalności, przeglądamy ofery wycieczek po Bali. O dziwo, większość reklam jest po indonezyjsku, a jak już nam się udaje znaleźć angielską ofertę, to wygląda drogawo – 45$ od osoby. Decydujemy poszukać jednak czegoś innego.
Tym razem nie korzystamy z taksówki lokalnej korporacji, ale jedziemy z kierowcą prywatnej firmy, których wielu czeka na turystów przed lotniskiem. I tak poznajemy Nghurę. Mówi dobrze po angielsku i rozmowa podczas drogi toczy się bardzo przyjemnie. Samochód jest wygodny i klimatyzowany. Wpadamy na pomysł, żeby zapytać naszego nowego znajomego o plany na jutrzejszy dzień. Z entuzjazmem zgadza się obwieźć nas jutro po wyspie i pokazać miejsca, które chcemy zobaczyć.
Ustalamy trasę, cenę i umawiamy się na rano. Tym sposobem, zobaczymy to, co planowaliśmy, ale prawie cztery razy taniej. Zastanawam się tylko, czemu Nghura jest zadowolony i decyduje się jeździć z nami osiem godzin po całej wyspie za kwotę, którą zarobi, nie ruszając się z Denpasar, robiąc pięć/sześć kursów z lotniska.
Popołudnie spędzamy na basenie, czytamy, opalamy się, gramy w wodzie w piłkę – pełny relaks. Na kolację znowu ruszamy bliżej centrum. Co prawda taksówkarz zawozi nas pod jakąś drogą restaurację balijską, ale wzdłuż ulicy jest wiele knajpek wszelakiego rodzaju – szybko znajdujemy coś dla siebie.
Właściciel jest bardzo miły i tak serdecznie zaprasza do środka, że decydujemy się wejść. Okazuje się, że zanim dorobił się restauracji, służył na statku pod polskim kapitanem. Zna nawet jeden zwrot po polsku - nie będę zdradzała jaki, bo nie nadaje się do cytowania...
Nie podejmujemy się wyjaśnić naszemu gospodarzowi znaczenia zaprezentowanego tekstu, ale na wszelki wypadek rekomendujemy nie witać tymi słowami naszych rodaków.
Jedzenie tradycyjnie już pyszne – tym razem chcę popróbować różnych owoców morza – krewetki, ośmiornica, krab, homar – wszystko fajnie podane i smacznie przyrządzone.