Zaczął się wrzesień, a my wracamy na Bali. Ostatnie kilka dni naszego pobytu chcemy spędzić na leniuchowaniu, podziwianiu balijskiej przyrody i smakowaniu wspaniałego indonezyjskiego jedzenia. Panowie mają też zamiar zdobyć Gung Agung (wulkan o wysokości 3142 m.n.p.m.).
Decydujemy się zostawić gwar turystycznych miejscowości południa Bali i udać się na północny-wschód, do Amed – cichej wioski położonej nad Morzem Balijskim.
Nasz nowy kierowca, który wygląda jak przywódca tutejszych surferów jest fanem Jamesa Blunta i całą droge katuje nas jego przebojami oraz piosenkami równie popularnego w Indonezji Boba Marleya, co znosimy nieco lepiej ;)
Musimy jechać okrężną drogą, bo na naszej trasie odbywa się właśnie jakaś uroczystość religijna. Trwa to wszystko kilka godzin, ale w końcu docieramy na miejsce.
Amed faktycznie nie jest duże i jest to wieś w całym znaczeniu tego słowa. Co prawda po drodze widzimy kilka hotelików, baz dla nurków i warungów (tutejszych restauracji), ale poza tym mijamy rybaków z koszami pełnymi świeżo złowionych ryb, a przez drogę przebiegają i kury i świniaki i kaczki ;)
Poza tym jest jak wszędzie w Indonezji – mili ludzie, super jedzenie, piekne widoki.
Nasza baza jest położona na przyjemnym wzgórzu, skąd mamy fajny widok na morze. Jedzenie w hotelu jest dobre, ale oczywiście próbujemy też innych lokalnych miejsc.
Pierwszego wieczoru trafiamy do warungu Wayana, gdzie będziemy później wracać kilkakrotnie. Właścicielem jest młody Balijczyk, który dużo czasu spędza na rozmowie z gośćmi. Dowiadujemy się, że dopiero od kliku miesięcy prowadzi ten interes – miejsce jest fajne, z pięknym tarasem nad brzegiem morza, ale gości jeszcze niezbyt wielu. W karcie „ryba dnia” przyrządzana na wiele sposóbów – szaszłyki z ryby, mie goreng lub nasi goreng z rybą, grilowana ryba z warzywami. Gospodarz z rozbrajającą szeczerością tłumaczy, że jeśli chcielibyśmy krewetki, czy inne owoce morza musimy je zamówić dzień wcześniej – nie bardzo stać go, żeby kupować codziennie na zapas taki drogi towar, a zależy mu, żeby wszystko było świeże.
Dziś rybą dnia jest tuńczyk – przyrządzony znakomicie – zamawiamy różne wersje i wszystko smakuje rewelacyjnie. Na deser wcinamy naleśniki z bananem i z ananasem. Postanawiamy tu wracać – jedzenie jest smaczne i tanie, a warto wspierać lokalny biznes, tym bardziej, że wygląda na to, że większość pensjonatów i restaturacji prowadzą tu jednak obcokrajowcy – Holendrzy, Australijczycy, a nawet Czesi.
Dwa dni później Adam z kolegą zdobyli Gung Agung. Plan co prawda był początkowo taki, że pójde z nimi, ale trochę się bałam, że może się okazać, że moja kondycja, a właściwie jej brak, zepsuje całą wyprawę. Głupio byłoby zmusić ich w połowie drogi do powrotu... Ostatecznie wystraszyło mnie to, że wchodzi się w nocy, po ciemku, oświetlając sobie drogę tylko czołówkami.
Oczywiście żałuję, że nie poszłam, bo mój mąż uważa, że to najfajniesza rzecz z całej wyprawy do Indonezji, ale też sądząc po tym, jak panowie powłóczyli nogami po powrocie, z pewnością nie dałabym rady. Były miejsca, gdzie faktycznie trzeba było wchodzić na czworakach. Podobno wbrew pozorom najtrudniejsze nie było wejście, kiedy i tak nic nie było widać, a zejście – kiedy już można się było rozejrzeć i zobaczyć, jak bardzo jest stromo ;)
Chciałabym napisać, że poćwiczę kondycję i następnym razem nie pozbawię się widoku chmur z perspektywy szczytu wulkanu, ale raczej się nie zanosi, żebym się miała zmobilizować do takiego wysiłku fizycznego, więc nawet sobie nie obiecuję ;)
Brak przeżycia w postaci wejścia na wulkan miała mi wynagrodzić przejażdżka na słoniach. Tę atrakcję reklamowano wszędzie po drodze słowami „nie możesz wyjechać z Bali, zanim tego nie spróbujesz” – wzięłam to sobie do serca i obstawałam mocno przy skorzystaniu z tej możliwości. Nigdy wcześniej nie miałam okazji jeżdzić na słoniu, ale też nie było to nadzwyczajne przeżycie, więc nie wiem, czy jeszcze kiedyś spróbuję.
W każdym razie nie jest to zbyt wygodny środek lokomocji i nie mam pojęcia, jak ludzie pokonywali kiedyś ogromne dystanse, podróżując w ten sposób – strasznie trzęsie ;)