Później jedziemy do wioski w okolicach wulkanu Merapi. Urządzamy sobie mały treking po lesie bambusowym rosnącym na zboczach wzgórz otaczających koryto rzeki, którym w 2006 roku płynęła lawa po wybuchu.
Nasz indonezyjski znajomy pokazuje nam swoje zdjęcia zrobione podczas ostatniego wybuchu – niesamowite. Mówi zresztą, że wszyscy tutaj są przekonani, że wkrótce dojdzie do kolejnego wybuchu, bo Merapi daje o sobie znać dość regularnie. Sporo ludzi nie chce się jednak dać wysiedlić z okolicznych wiosek.
Kilka miesięcy po naszym powrocie z Indonezji okazuje się, że Merapi faktycznie wybucha po raz kolejny i ma to katastrofalne skutki dla wiosek, które widzieliśmy tego dnia...
Kolejnym punktem na naszej trasie jest Prambanan – kompleks hinduistycznych świątyń z IX wieku. Przed przyjazdem tutaj w wielu miejscach czytałam, że nie jest to bardzo atrakcyjne miejsce do zwiedzania. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Może jeśli ktoś był w Angkor Wat, to te świątynie nie robią aż takiego wrażenia, ale dla mnie to miejsce jest chyba nawet bardziej interesujące od zwiedzanego rano Borobudur. Tutaj także można oglądać bogate reliefy ścienne, tym razem opowiadające o Śiwie, Wisznu i Brahmie, którym te świątynie są poświęcone.
Musi tu być pięknie o wschodzie słońca i trochę żałuję, że jesteśmy także za wcześnie, żeby zobaczyć słońce zachodzące nad tymi niesamowitymi budowlami.
Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do Jogjakarty. Szybki prysznic, konieczny po tych spacerach w upale, a potem idziemy sie jeszcze troche powłóczyć ulicami Jogjy.